"Lekarzom nie chodzi o pensje"
To nie chodzi jedną czy drugą pensję, tu chodzi o system opieki zdrowotnej, który wymaga gruntownej naprawy - tak o strajkach lekarzy mówi Krzysztof Bukiel, gość Kontrwywiadu Kamila Durczoka w RMF FM.
Posłuchaj całego kontrwywiadu:
Kamil Durczok: Czy pan myśli, że po strajku w szpitalu dziecięcym lekarze nadal mają poparcie pacjentów?
Krzysztof Bukiel, szef Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy: Myślę, że w ogóle strajkujący pracownicy służby zdrowia mają poparcie pacjentów, dlatego że to jest strajk nie tylko o nasze wynagrodzenia, ale także o naprawę systemu opieki zdrowotnej. Nieraz jest tak, że lekarze muszą zadawać ból i cierpienie pacjentom - tak robi chirurg, gdy operuje i tak samo niestety my musimy teraz robić, ponieważ inne, bardziej łagodne i cywilizowane formy nie przemawiają do wyobraźni rządzących.
Pytam o to poparcie pacjentów, bo zerknąłem dzisiaj do prasy: "Jechałam ponad 100 kilometrów, że szpital strajkuje dowiedziałam się z radia, gdy wjeżdżałam na parking szpitalny. Traktujecie nas jak zwierzęta". Taki jest ton bardzo wielu komentarzy dzisiaj w prasie.
Ja się nie dziwię rozgoryczeniu pacjentów, ale chciałbym jeszcze raz powiedzieć, że to nie jest tak, że sobie lekarze i pielęgniarki pomyśleli dzisiaj i jutro strajkują. Nasze starania o naprawę systemu opieki zdrowotnej można policzyć wieloma latami, a ostatnie miesiące to wręcz permanentne dopominanie się o zmianę. Rządzący w państwach demokratycznych tak działają, że dopiero niepokój społeczny przemawia do nich i uzmysławia im, że pewne sprawy są konieczne do rozwiązania.
Tylko pytanie, kogo będą obwiniali za wywołanie tego niepokoju społecznego. Pytam nie bez przyczyny, ponieważ do tej pory strajki lekarzy jednak były traktowane przez pacjentów ze zrozumieniem. Pacjenci narzekali, że muszą czekać, że są odłożone badania, ale jednak rozumieli racje lekarze. Teraz się zastanawiam, czy po tym strajku w szpitalu dziecięcym będzie podobnie?
Nie wiem, trudno mi powiedzieć. Faktem jest, że dotychczas tak było, że wszędzie tam, gdzie strajków nie było, tam nie było też reakcji ze strony rządzących.
Tylko władza, jak każda władza, doskonale wie, że silni jesteście tylko wtedy, gdy macie poparcie społeczne. Jak tego poparcia społecznego nie będzie, to tak naprawdę nikt nie będzie się przejmował waszymi protestami.
Czy to znaczy, że my - będąc jakby pod ścianą i będąc pod szantażem moralnym - mamy po prostu zrezygnować z jakichkolwiek działań na rzecz naprawy opieki zdrowotnej? Można też tak zrobić!
Można wybierać takie formy, które nie budzą oburzenia społecznego. Myślę, że jednak protest w szpitalu dziecięcym może się obrócić przeciwko wam.
Jest to protest, który jest prowadzony z najwyższą delikatnością. Tam nie ma mowy o żadnym zagrożeniu zdrowia czy życia, a jedynie o pewnych trudnościach, które faktycznie są.
Dzisiaj minister Religa przedstawi rządowi swój program. Jak pan myśli, czy to jest koniec czy początek kłopotów służby zdrowia?
Po pierwsze, nie wiemy jaki jest ten program, dlatego że pan minister Religa jedno mówi jednego dnia, drugiego dnia pewnego rzeczy odwołuje. Po drugie, nie wiemy jak rządzący do tego podejdą. Często słyszymy od ministra finansów z pewnym cynizmem stwierdzenie, że pieniędzy nie wyprodukuje. Jest to niepoważne twierdzenie, dlatego że w budżecie państwa jest ich bardzo dużo; w parabudżetowych funduszach jest jeszcze więcej. Natomiast są priorytety rządzących i tym priorytetem opieka zdrowotna i również zdrowie tych dzieci, o których pan mówi, nie jest. To trzeba sobie jasno powiedzieć - politycy mają inne priorytety niż zdrowie obywateli.
Pan pyta jaki to program. Podpowiadam za premierem Marcinkiewiczem, który pół godziny temu w publicznym radiu powiedział, że to program bardzo poważny, daleko idący, rozpisany na trzy lata. Przyniesie on radykalną poprawę w ochronie zdrowia i nakłady budżetowe na ochronę zdrowia w przyszłym roku mają wzrosnąć o 20 proc. - to dużo.
To by było dużo, gdybyśmy stratowali z jakiegoś przyzwoitego poziomu. Ale my startujemy z nędznego poziomu; z takiego poziomu, gdzie szpitale są zadłużone na 10 mld złotych, a specjalista zarabia mniej niż 2/3 średniej krajowej. To jest katastrofa. Aby z niej wyjść, nakłady trzeba zwiększyć 2-3-krotnie. Jeśli mają zwiększyć się o 20 proc. i nie ma być zasilenia ze środków prywatnych, to będzie dalsza katastrofa, tylko nieco mniejsza. Jeszcze jeden dowód na to, jak bardzo świadomość polityków odbiega od stanu faktycznego.
Jeśli dojdzie do zagrożenia pacjentów, minister zdrowia będzie mógł nakazać dyrektorowi strajkującego szpitala podjęcie pracy - tak zakłada projekt przygotowany w resorcie zdrowia.
Zagrożenie pacjentów już istnieje. Ja się dziwię, że minister zdrowia i premier nie wprowadzają stanu wojennego w służbie zdrowia, który polegałby na znacznym zwiększeniu nakładów na opiekę zdrowotną. To jest obracanie kota ogonem. Mówienie, że strajki w 10-20 proc. szpitali - strajki polegające nie na odchodzeniu od chorych, a na ograniczaniu pewnych świadczeń - stanowią zagrożenie dla zdrowotności społeczeństwa, a nie jest zagrożeniem permanentne niedofinansowanie opieki zdrowotnej. To jest po prostu niepoważne. To tak, jakby ktoś prawie kogoś zamordował i powiedział, że mu zaszkodziło klepnięcie w plecy.
Jeszcze jeden cytat z prasy. "Bez względu na to, co działoby się strasznego, nigdy nie odszedłbym od dzieci" - mówi w "Dzienniku" Jerzy Owsiak. "Jakbym nie miał na benzynę, wsiadłbym na rower i jechał do nich, do roboty. Nie temu czy innemu politykowi zrobi się na złość, ale tym biednym dzieciom. Zdrowiem dzieci się nie gra".
My nie gramy zdrowiem dzieci. Protest prowadzony w szpitalu dziecięcym jest prowadzony z jak największą starannością i delikatnością. Nie jest zagrożone zdrowie i życie dzieci w żadnym przypadku. Takie stwierdzenia - to, co powiedział pan Owsiak - sprzedają się bardzo dobrze marketingowo. To nie chodzi o jeden czy drugi dzień pracy czy jedną czy drugą pensję. Tu chodzi o system opieki zdrowotnej, który wymaga gruntownej naprawy.
Dziękuję za rozmowę.