Janusz Korwin-Mikke: Kto płaci, ten wymaga!
Droga Czytelniczko! Idzie sobie Pani na targ kupić jaja. Albo pomidory. Albo kartofle. Jedna przekupka ceni to na 3 złote - a druga przekupka usiłuje Panią przekupić, oferując 2,70. I ona ma wybór: może sprzedać - albo nie sprzedać. I Pani ma wybór: może kupić od tej - od tamtej - albo nie kupić w ogóle.
Tak ustala SIĘ "cena rynkowa".
Drogi Czytelniku! Gdy idzie Pan kupować telefon komórkowy, to jedna sieć oferuje taką cenę - a druga niższą - a trzecia przebija je darmowymi bonusami, a czwarta dodaje telefon za złotówkę... I ma Pan wybór (co prawda ograniczony, bo to faszystowskie państwo dopuściło tylko cztery sieci, a nie piętnaście (wskutek czego byłoby jeszcze taniej...) - ale: ma Pan wybór! A sieć też może Panu nie sprzedać - jej wola.
Czy zgodzilibyście się Państwo, by państwo w tę rynkową grę wkroczyło i ustaliło "godziwy zarobek" przekupki oraz "godziwy zysk" firmy?
Przecież wiadomo, że jeśli państwo ustalałoby "godziwy zysk" firmy, to firmy szast-prast zabrałyby kilkaset tysięcy złotych (podnosząc o ćwierć grosza stawkę...) i wręczyły temu urzędnikowi, co ustala "godziwy zysk".
Jasne?
Nawet przekupki szybko by się z'organizowały w Ogólnopolski Związek Zawodowy Handlarek - i uzbierały po te parę złotych... Doskonale rozumiejąc, że "jest taka potrzeba".
To, co nas przed tym ratuje, to fakt, że państwo jeszcze tego nie ustala i nie istnieje taki organ państwowy.
Dokładnie to samo dotyczy lekarzy i pielęgniarek.
Lekarze negocjują, negocjują - ale w istocie czekają. Już tysiące lekarzy złożyło wymówienia z pracy, więc niedługo "służbę zdrowia" Diabli wreszcie wezmą, i "negocjacje" staną się zbędne.
Pielęgniarki wybrały inną drogę: strajkują - i domagają się, by państwo zagwarantowało im "godziwe" zarobki.
Tu nie chodzi o wysokość tych zarobków. Jeśli ustala je państwo, to zawsze państwo będzie uważało, że są one niegodziwie wysokie - a pielęgniarki: że są niegodziwie niskie.
Tymczasem - i to jest istotne - panie domu robiące zakupy zazwyczaj uważają, że ceny są za wysokie, handlarki, że są za niskie - ale z tego nic nie wynika. Uważają sobie - i tyle. Ale jedne kupują - a drugie nadal sprzedają. Nikt nie robi strajków, protestów - bo jak można protestować przeciwko decyzji Rynku - czyli Zbiorowej Decyzji setek tysięcy przekupek i milionów klientek? Wszystko działa jak w organizmie wieloryba.
(Nie: "jak w zegarku"!! Znacznie lepiej! W zegarku zepsucie się jednej części powoduje, że zegarek staje! Na Rynku nawet nagła śmierć połowy przekupek nie naruszyłaby organizmu!).
Dlatego z pielęgniarkami nie należy dyskutować - tylko zawód ten sprywatyzować. Gdyby pielęgniarka nie była zatrudniona przez państwo, lecz przez prywatne szpitale, kliniki, poradnie - i prywatnych ludzi wreszcie (proszę dziś spróbować wynająć "głodującą pielęgniarkę"!) - to "problem zarobków pielęgniarek" by zniknął. Jedne zarabiałyby więcej, inne mniej - i ani by nie mogły, ani chciały urządzać protesty zbiorowe.
Czy widzieli Państwo strajk malarzy - przeciwko niskim cenom obrazów?
Jestem, jak wiadomo, wrogiem d***kracji - ale Rynek to jest swoista d***kracja. Z tym, że na Rynku głosują ci, co sprzedają, i ci co kupują - i to głosują poważnie, bo swoimi pieniędzmi. A w d***kracji politycznej głosują również niezainteresowani - i głosują wedle tego, co widzą w telewizorze.
Jeśli chcemy co kilka lat mieć takie hece, jak obecnie - to utrzymajmy reżymową "służbę zdrowia".
A teraz: wyobraźcie sobie Państwo, że w 1989 roku nie sprywatyzowano restauracji. I dziś protest restauratorów, którzy odmawiają karmienia ludzi, bo państwo nie zapewnia im godziwych zarobków?
Nie do pomyślenia - nieprawda-ż?
Po prywatyzacji medycyny tak samo "nie do pomyślenia" staną się strajki pielęgniarek.
janusz@korwin-mikke.pl