Gucci w Davos
Przed tygodniem napisałem: "Politycy" w d***kracji mają wspólny interes: KRAŚĆ! (...). Temu służą liczne konferencje międzynarodowe, "szczyty", narady... Naiwnym ludziom się wydaje, że ONI zupełnie pogłupieli, bo tematy są nonsensowne. ONI pogłupieli - ale nie całkiem. Oficjalny temat konferencji to pretekst - a tak naprawdę chodzi o to, by w kuluarach i przy wystawnych obiadach i kolacjach omawiać [lewe] interesy".
I od razu odezwały się nożyce: p. Aleksander Kwaśniewski powiedział w TOK FM: "Mogę powiedzieć ministrowi Nowakowi, co tu robi prezydent Komorowski. Jeżeli słucha się tego, co się dzieje, to nie jest to nudne. Davos daje możliwość nawiązania kontaktów. To bardzo istotne. Dobrze, że jest prezydent Komorowski, minister Sikorski i minister Rostowski. Ci dwaj ministrowie świetnie mówiący po angielsku poruszają się tu jak ryby w wodzie".
P. Kwaśniewski wie, co mówi. Pojechał do Davos już osiemnasty raz.
A w poprzednim numerze na str. 38 (w "Supereksfaktach") mogli Państwo wyczytać, z jakim skutkiem: Dziennik "Fakt" wyśledził, jakie kwoty Jolanta Kwaśniewska wydaje na torebki. Była prezydentowa kupuje tylko drogie marki. Ma więc dwie torebki od Gucciego, jedną za 3000 zł, drugą za 3500, sportowe maleństwo marki Louis Vuitton również za trzy tysiące, plecaczek tego samego projektanta za 2,5 tys.
Może się też pochwalić klasyczną i elegancką torebką od Chanel w cenie, bagatela, 4 tys. zł. Lecz wszystkie te cacka przebija torba marki Birkin, bo pierwsza dama zapłaciła za nią aż 22 tys. zł!
Katarzyna Piekarska z SLD skomentowała to następująco: "Pani Jolanta Kwaśniewska to elegancka kobieta, która dba o to, aby wszystkie dodatki do stroju były starannie dobrane".
P. Kwaśniewski jako prezydent zarabiał ok. 10.000 zł netto. Ponieważ p. Kwaśniewski NIE mówi świetnie po angielsku - to proszę sobie wyobrazić, jakie torebki mogłyby nosić żony panów, którzy poruszają się po Davos jak ryby w wodzie.
Ja, nawiasem pisząc, uważam, że dygnitarze powinni zarabiać znacznie więcej, niż zarabiają; powinni zarabiać tyle, by być odpornymi na łapówkarskie propozycje, a ich żony mogły nosić torebki od Gucciego.
Cóż: we wszystkich krajach UE panuje d***kracja - i L*d życzy sobie, by prezydent nie zarabiał o wiele więcej niż jego sprzątaczka. Ponieważ jednak prezydent i minister POWINNI zarabiać wielokrotnie więcej od sprzątaczki, przeto wśród polityków uważa się, że okradanie obywateli - byle z umiarem, byle tak, by ukraść tyle, ile w normalnym kraju powinien zarabiać dygnitarz, a nie więcej - jest normalne i dopuszczalne.
A ponieważ uważa tak cała "klasa polityczna" i ręka rękę myje - a te roszczenia mają podstawy moralne - przeto wszyscy kradną za powszechnym cichym pozwoleniem.
Ludzie twierdzą: - jedni, że prezydent powinien zarabiać 7000 zł miesięcznie - i trzeba wsadzić go do więzienia, jeśli coś skombinuje na lewo - drudzy, że prezydent ma prawo sobie dokraść do przyzwoitego poziomu - byle po cichu, by nie gorszyć L**u, który pragnie (tfu!): równości.
Tacy jak ja - twierdzący, że prezydent powinien zarabiać miesięcznie co najmniej 150.000 (to i tak mniej, niż prezesi banków...) są bici po łbie i przez tych pierwszych - i przez drugich (bo obecnie dygnitarze "kombinują" miesięcznie na lewo znacznie, znacznie więcej, niż te 150.000; znacznie więcej, niż w Tunisie!).
Tyle, że kombinowanie pochłania 3/4 ich uwagi i pomysłowości. Byłoby znacznie lepiej, by otrzymali te 150.000 na pierwszego - a resztę czasu poświęcili sprawom państwowym, a nie dorabianiu na boku!