Będzie wielka feta!
Misja wahadłowca Discovery zakończy się szczęśliwie - wierzy dr Adam Michalec z Obserwatorium Astronomicznego UJ. Jego zdaniem, także Columbię można było uratować.
Czy istnieje niebezpieczeństwo, że prom Discovery może, podobnie jak jego poprzednik - Columbia - spłonąć, zanim dotrze na ziemię?
Tego nie można całkowicie wykluczyć, pewien próg bezpieczeństwa może zostać przekroczony. Sądzę jednak, że po tej ostatniej naprawie, przeprowadzonej na "brzuchu" Discovery, nie powinno tam być dodatkowych oporów, zatem misja wahadłowca zakończy się szczęśliwie. Myślę, że prom łagodnie wejdzie w atmosferę i nie dojdzie do przekroczenia temperatury krytycznej. Liczę też na doświadczenie dowódcy wyprawy, pani Collins. Tym razem wszyscy chcą dmuchać na zimne, toteż zejście promu nie będzie tak gwałtowne jak zwykle.
Dlaczego z powodu odstającego kawałka pianki czy innej drobnej usterki dochodzi do katastrofy tak potężnej maszyny?
Płytki ceramiczne pokrywające prom kosmiczny są bardzo kruche. W dodatku nie mogą być rozmieszczone "na sztywno" - gdy powłoka się rozgrzewa muszą się kurczyć i rozszerzać. Inaczej mogłoby dojść do wybrzuszenia i rozerwania. Strach pomyśleć, co by się wtedy działo.
Może to w ogóle błąd w konstrukcji promów, skoro te płytki są tak delikatne?
Tych płytek jest kilka tysięcy, ale nie tylko o to chodzi. Człowiek przecież zawsze może się pomylić, mimo sprawdzenia wszystkiego przez komputery. To przyroda weryfikuje, na ile rzeczywiście udało się wszystko dopiąć na ostatni guzik.
Natychmiastowa naprawa wahadłowca była zatem konieczna?
Trzeba się spieszyć nie tylko z powodu samej usterki, ale i dlatego, że prom musi wrócić na ziemię w ściśle określonym terminie. Poniedziałek to ostatni moment, kiedy to winno się stać, bo ziemia wchodzi właśnie w rój meteorów - Perseidów. Wzrasta wtedy prawdopodobieństwo zderzenia z którymś z tych obiektów i znowu mogłoby dojść do pewnych uszkodzeń promu.
Czy Amerykanie powinni wstrzymać loty promów kosmicznych?
Już zapowiedziano, że po roku 2010 ten program na pewno będzie wstrzymany, ale po ostatnich problemach może to się stać znacznie wcześniej. Wahadłowce się starzeją i muszą zostać w końcu pożegnane, tak samo jak choćby samoloty Concorde. Wszystkie maszyny mają pewną określoną żywotność. Promy projektowano dość dawno, w innych czasach. I choć wiele osób powie: przecież dziś można wszystko konstruować za pomocą komputerów, to nie jest to aż takie proste. Ktoś musi napisać nowoczesne programy, przeprowadzenie doświadczeń też wymaga czasu. Ze statkami kosmicznymi jest trochę jak z przepisem kulinarnym - nie od razu na jego podstawie da się ugotować pyszne danie. Dobry kucharz ma swe tajemnice - w potrawę trzeba "tchnąć ducha". Tu jest analogicznie, mimo armii ludzi zatrudnionej przy produkcji i obsłudze statków kosmicznych. Zresztą te osoby też się przecież wykruszają.
Zatem los promów jest przesądzony?
Problemem są też koszty tego programu. A fakt, że Amerykanie tak mocno zaangażowali się w kampanię w Iraku, nie ułatwia naukowcom z NASA starań o fundusze. Za te kwoty, jakie wydano na misję iracką, już można by, według mnie, wylądować na Marsie. A do tego dochodzi jeszcze cena ludzkiego życia. Kontynuowanie misji promów lub nie to także decyzja polityczna.
Skoro da się przeprowadzić naprawę promu w kosmosie, czy to oznacza, że Columbię też można było uratować?
Moim zdaniem - tak. Można ją było naprawić albo astronauci mogli przeczekać na stacji do czasu posłania tam kolejnego promu, który i tak był przygotowywany do nieodległej misji. Rosyjskie rakiety też były wówczas gotowe do lotu. Astronautom byłoby ciasno, ale mieliby szansę powrotu. Zawinił człowiek - podjęto bowiem decyzję, by jednak wracać wahadłowcem.
Gdyby był Pan jednym z astronautów Discovery, bałby się Pan teraz powrotu na ziemię?
Sądzę, że bym się nie bał, nawet jeśli emocje grają w tym przypadku rolę. Jestem optymistą co do końca tej misji. Muszę jednak przyznać, że szczególnie podziwiam rodziny, które czekają na uczestników wyprawy na ziemi. Dla nich to w jest jak wyrok... Kiedy tuż po katastrofie Columbii zadzwoniła do mnie dziennikarka z prośbą o komentarz, powiedziałem, że ci astronauci złożyli swe życie na ołtarzu nauki. Tak właśnie było.
Skoro Amerykanie mają tyle problemów z promami kosmicznymi, czy to oznacza, że rosyjskie statki są lepsze?
Te amerykańskie są bardziej wyrafinowane, ale i "delikatne". Rosyjskie rakiety są prostsze, nie chcę powiedzieć - toporne, ale wyglądają trochę rzeczywiście jak głosi powiedzenie: "gniotsa nie łamiotsa". Choć oczywiście nie można zejść poniżej pewnego poziomu technicznego. Przyznam, że trochę mnie dziwi, że po tylu ulepszeniach dokonanych po katastrofie Columbii znowu dochodzi do bardzo podobnej usterki.
Warto w ogóle wysyłać ludzi w kosmos?
Oczywiście, choćby z tego powodu, że to wspaniała przygoda. Ci, których na to stać, chcą brać udział w takich misjach. Ja też bym poleciał, gdybym miał pieniądze. Moim zdaniem warto ryzykować życie. Ale głównym powodem kolejnych wypraw są oczywiście badania, jakie prowadzi się podczas takich lotów.
Będzie Pan oglądał transmisję z powrotu Discovery?
Na pewno. Oglądałem też start amerykańskiego promu. Myślę, że w Stanach będzie wielka feta. Trzymam kciuki, by wszystko się udało.