"Świętość miała ciało papieża"
To jest niesamowite, że tak naprawdę on przemawiał do nas swoim człowieczeństwem i to jest to, co jest do naśladowania przez wszystkich - mówi o Janie Pawle II ksiądz Grzegorz Ryś.
Konrad Piasecki, RMF FM: Dzisiejszy specjalny numer "Tygodnika Powszechnego" cytuje kazanie księdza z nocy z 2 na 3 kwietnia, to jest ta noc, gdy Jan Paweł II odszedł z tego świata. Ksiądz mówił wtedy tak: "Przez ostatnie 27 lat wielkość i świętość miała ciało Jana Pawła II." Czy możemy to tak po prostu odczytywać, tj. Jan Paweł II był i będzie świętym Kościoła katolickiego?
Ks. Grzegorz Ryś: My mamy takie nastawienie, że świętość jest czymś przede wszystkim w wymiarze moralnym, że ktoś dobrze postępuje, że ktoś źle postępuje. Jak dobrze ,to jest święty, jak źle, to jest łotr. Kościół inaczej mówi o świętości. Świętość zawsze rodzi się w człowieka, gdy jest blisko Boga. Jak jest blisko Boga, to ta bliskość człowieka zmienia. Świętość nie jest w pierwszym rzędzie wysiłkiem moralnym.
Czy tą świętość można jakoś zobaczyć? Jakiegoś mędrca i szkiełko można przyłożyć do tej świętości?
Można zobaczyć w świadkach. Na pewno nie jest to coś, czego można nauczyć. Jest to zdanie, które uparcie się powtarza ostatnio, że "dzisiejszy człowiek potrzebuje świadka a nie nauczyciela." Mieliśmy ostatni czas papieża taki, że właściwie nie mógł wiele mówić, natomiast świadectwo było niesłychanie czytelne.
Tymi świadkami chyba są Polacy, którzy nie tylko modlą się tylko za duszę papieża, ale i do papieża?
Wczoraj rano sprawowałem eucharystię w takiej swojej wspólnocie młodych ludzi, teraz już żonatych, dzieciatych, przyszli z pięćdziesiątką dzieci na tę mszę świętą. Jak doszliśmy do modlitwy wiernych, to nikt nie chciał sformułować wezwania o spokój duszy czy o życie wieczne dla papieża. To wezwanie wisiało gdzieś w powietrzu. Wszyscy modlili się właściwie o co innego. Tak naprawdę to wynikało z trudności: czy modlić się za czy modlić do, czy poprzez wstawiennictwo Ojca Świętego? Potem padły takie wezwania modlitewne ludzi, którzy sami mają przekonanie, że potrzebują nawrócenia albo jakieś zmiany w życiu i modlili się do Boga przez Ojca Świętego o te zmiany.
Czy wobec tego beatyfikacja, a potem kanonizacja Ojca Świętego jest możliwa?
Na pewno jest możliwa. Ona nie nastąpi automatycznie. Na to są procedury rozmaite. Jak Jan XXIII umarł, też było dość powszechne przekonanie co do świętości tego człowieka, ale też ten kult musi trwać, to nie może być chwilowa emocja. To jest tak, że ten kult się musi potwierdzić. A potem co pozostaje Kościołowi i instytucjom watykańskim? Kanonicznie potwierdzić wiarę, która jest oddolna.
Czyli mówiąc językiem świeckim, musi być oddolny nacisk, parcie, żeby Kościół powiedział to bardzo formalnie i w sposób bardzo proceduralny?
Tak było zawsze w Kościele, to znaczy w historii Kościoła kanonizacje robione przez papieży pojawiły się na zasadzie jaskółek w X w. Sformalizowanie tych wszystkich procedur zajęło bardzo wiele czasu. Do XIII wieku tak naprawdę kanonizacje odbywały się w ten sposób - bo nie było beatyfikacji - że w danym kościele, w którym umarł człowiek, było przekonanie o jego świętości. Ludzie chodzili na grób, modlili się, spisywali łaski doznane za wstawiennictwem tego człowieka. Biskup miejscowy tylko to potwierdzał i podnosił ciało zmarłego z grobu na ołtarz i to była kanonizacja.
Ale przez ostatnie siedem wieków trochę procedur do tych proceduralnych wymogów trochę doszło. Jednym z nich są cuda, łaski, które następują za sprawą tegoż świętego?
One są potrzebne przy kanonizacji przede wszystkim. Nie dotyczy to męczenników. To też można widzieć w pewnym procesie historycznym. Procedury się wzięły stąd, że taka wola ludu oddolna, jeśli ona jest tylko tym wydarzeniem w Kościele, to może prowadzić do nadużyć. Bo na co zwraca uwagę lud w swojej bezpośredniej pobożności? Bardzo łatwo wpaść w taką skłonność do widzenia cudów, wydarzeń nadzwyczajnych. Te pierwsze obostrzenia, które przychodziły ze strony Stolicy Apostolskiej w procedurach dotyczyły właśnie wtedy wartości moralnej, cnót tego człowieka. Wprowadzono równowagę między tym kultem a stylem życia, jak ten człowiek postępował i tak dalej. Z tych cudów, to można mówić o pewnej redukcji. Owszem, jest to pragnienie w Kościele też znaku, który jest potwierdzeniem ze strony Boga, że ten ktoś jest kimś, kogo warto naśladować, kimś, w kim łaska boża tak działała, że może być inspiracja dla innych. To też jest ważne. Pytanie jest zawsze: "co też z takiej beatyfikacji czy kanonizacji wynika dla Kościoła?" Po to też jest odgórne stwierdzenie watykańskie, no bo musi być też jakiś "pożytek" z tego procesu. Ten człowiek musi rzeczywiście do kogoś przemawiać. Jak nie przemawia do nikogo, to jest pytanie: "po co?" Chyba nie ma wątpliwości, że ten człowiek przemawia do wielu ludzi i to jest niesamowite, bo w końcu Biskup Rzymu to jest postać, której wprost się naśladować nie da jak się jest mężem czy żoną. To jest niesamowite, że tak naprawdę on przemawiał do nas swoim człowieczeństwem i to jest to, co jest do naśladowania przez wszystkich.