Mocne słowa Benedykta XVI
Nikt nie spodziewał się, że w papieskich wystąpieniach będą wprost odwołania do najbardziej gorących sporów, które wstrząsają polskim Kościołem - mówi Tomasz Terlikowski, publicysta "Newsweeka" w Kontrwywiadzie Kamil Durczoka w RMF FM.
Kamil Durczok: Papieskie nauczanie w Polsce zaczęło się od poruszenia najbardziej aktualnych, a kto wie, czy nie najtrudniejszych problemów polskiego Kościoła. Zaskoczeni prawie wszyscy. Czy pan też?
Tomasz Terlikowski: Też byłem zaskoczony. Już pierwsza wypowiedź papieża, już na lotnisku, wyraźnie pokazała, że to nie będzie tylko nostalgiczna podróż i ogólne "pitu pitu", ale że to będą jednak mocne słowa. I już w Archikatedrze św. Jana usłyszeliśmy potwierdzenie tego, ale nawet ja się nie spodziewałem, zresztą nikt się nie spodziewał, że to będzie takie wprost odwołanie do najbardziej gorących sporów, które wstrząsają polskim Kościołem.
Jeszcze przed przylotem część komentatorów powątpiewała, czy takie kwestie jak lustracja czy Radio Maryja będą miały swoje odbicie w tym, co mówi papież. A jednak stało się inaczej.
Co pokazuje, że papież ma wyraźny program duszpasterski dla polskiego Kościoła i że papież pokłada w tym Kościele jakieś bardzo mocne nadzieje. Gdyby nie pokładał w nim nadziei, to nie próbowałby natychmiast nakierunkowywać go na właściwe tory i natychmiast pokazać, jaka jest jego dobra droga. Można powiedzieć, że ten szacunek, który wyraził papież w pierwszym przemówieniu na lotnisku znalazł wyraz w drugim przemówieniu w archikatedrze. Na lotnisku powiedział, że "przyjechałem do was, by czerpać z waszej wiary, z 1000-letnich zdrojów waszej wiary". Ale już w Archikatedrze św. Jana powiedział, że jeśli ktokolwiek ma czerpać z naszej wiary, to musimy nauczyć się pokuty, pojednania. Musimy nauczyć się pokornie wyznawać swoje grzechy, ale także musimy powracać do tej wiary, by miała ona jakikolwiek sens.
Co zdecydowało, że papież poruszył te kwestie, które w polskich mediach przede wszystkim były niezwykle obecne? To są mocne słowa: "Trzeba unikać aroganckiej pozy sędziów minionych pokoleń". Co zdecydowało, że aż tak mocne słowa padły do polskiego duchowieństwa?
Mam wrażenie, że jedna prosta rzecz. Papież przyjeżdża tu jako biskup Rzymu, jako pasterz Kościoła w ogóle. Pasterz jest od tego, by przywoływał do porządku swoje owce, by wzywał je, także biskupów, do nawrócenia i papież się na to zdecydował. Wezwał wszystkie strony tej debaty do nawrócenia - wezwał biskupów, którzy od prawie roku chowają głowę w piasek i udają, że nie ma problemu. Nie przyznają się, udają, że nic się nie wydarzyło i że te doniesienia są zupełnie nieważne, mówiąc im, że trzeba szczerze, choć w pokorze, wyznać swoją winę i nie należy się tego lękać. Wezwał do nawrócenia tych, którzy łatwo ferują wyroki, mówiąc: tak, upadli, grzesznicy, przypominając, że to jednak była bardzo specyficzna sytuacja, że Kościół był inwigilowany, że każdy ksiądz miał zakładaną teczkę i że każdego próbowano zwerbować. Jeśli udało się zwerbować tylko 20 proc., to jest to jednak bardzo dobry wynik. Nie ma co ukrywać, a jeszcze 20 proc. stało się bohaterami. Ale wezwał do pokuty, do zastanowienia się nad swoją postawą także tych, którzy sami grzeszyli i boją się teraz do tego przyznać, mówiąc im wyraźnie: Kościół nie odrzuca grzeszników, żadnych grzeszników. Gdyby z Kościoła wyrzucić tych, którzy zgrzeszyli, którzy mają coś na sumieniu, to byłyby to piękne wspaniałe świątynie, tylko że byłyby one zupełnie puste, bo nie ma ludzi bezgrzesznych. Prawda jest ważna, ale pojednanie jest ważniejsze.
No więc właśnie. Słowa, które odnosiły się do zaangażowania politycznego Kościoła czy kapłanów, są dość jasne do interpretacji. Już troszkę inaczej i różnie interpretują duchowni to, co powiedział papież o ekonomii i budowniczych. Jak pan to interpretuje?
Ja myślę, że to jest tak - papież bardzo wyraźnie nam pokazał, że oczywiście religia, która znajduje wyraz w wielkich kościołach, wielkich instytucjach finansowych, wielkich pracach, które podejmują kapłani, jest ważna. Ale ona jest beztreściowa, jeżeli nie ma w niej tego, co najważniejsze w wierze, czyli osobistego spotkania z Bogiem. Mówiąc więc wprost, ksiądz może wybudować największe z możliwych sanktuariów, może prowadzić świetne instytucje charytatywne, może nawet zarabiać miliony złotych dla Kościoła, ale jeżeli w tym wszystkim nie ma jego osobistego spotkania z Bogiem i nie ma osobistego przekazywania tego spotkania z Bogiem innym, to tak naprawdę jego praca jest bez wartości z punktu widzenia Kościoła. Ona się nie liczy. To znaczy on może być świetnym biznesmenem, świetnym pracownikiem charytatywnym, może być nawet znakomitym budowniczym albo architektem, ale księdzem w takiej sytuacji po prostu nie jest.
Już widać po tym pierwszym dniu pielgrzymki, że papież świetnie zna problemy polskiego Kościoła. Czy to jest zasługa otoczenia, kontaktów jeszcze z czasów pontyfikatu Jana Pawła II?
Ja myślę, że to jest zasługa przede wszystkim papieża. Papież jeszcze jako kardynał Ratzinger już w latach 80. bardzo ciepło i bardzo mądrze pisał o Polsce. W artykule opublikowanym w 1990 roku pisał, że Polska jest dowodem na to, że opowieść ze Starego Testamentu o tym, jak to mury Jerycha runęły pod wpływem modlitwy i grania na szofarach, działa także współcześnie. Że siła ducha może zniszczyć totalitaryzm - i zniszczyła go. I później Benedykt XVI, jeszcze jako kardynał, bardzo uważnie się Polsce przyglądał. Był w Polsce. To jest dziewiąta jego wizyta w Polsce - trzeba o tym pamiętać. Osiem razy był jako kardynał, spotykał się z Polakami, rozmawiał z nimi. No a teraz jego bliskie otoczenie to są Polacy, którzy pokazują mu, co tu jest istotnego. To także dowodzi, że papież jednak uważa polski Kościół za istotny element europejskiego katolicyzmu i widzi w nim jakieś nadzieje. Widzi nadzieje i dlatego go prostuje.
A co będzie z tym papieskim nauczaniem: nie rzucać lekkomyślnych oskarżeń. Jakoś wczoraj nie usłyszałem żeby ktoś zadeklarował, że zostawi kwestię współpracy z SB wyłącznie historykom. Czy to będzie tak: posłuchaliśmy, pojechał, a my swoje?
Ja nie wiem, czy to było wezwanie do tego, żeby tylko historycy się tym zajmowali. Mam wrażenie, że to było wezwanie do tego, żeby zajmować się tym rozsądnie, to znaczy - żeby nie ferować jednostronnych wyroków, pamiętać o całym kontekście. Żeby nie rzucać oskarżeń wobec tych, co do których nie mamy pewności.
No ale to jest domena domorosłych lustratorów. Nie tych, którzy naukowo podchodzą do tego problemu, tylko tych, którzy kierują się motywami osobistymi.
Mam wrażenie, że dziennikarze też się tym mogą zajmować, tylko - jak mówię - z rozumem, z rozsądkiem i z zaufaniem. A także ze świadomością, że ostatecznym celem lustracji - w Kościele przynajmniej - nie jest potępienie, ale pojednanie. To jest ostateczny cel i mam wrażenie, że to jest główny wyraz tych słów. Natomiast co będzie z tą pielgrzymką, to jeszcze zobaczymy. Ja mam wrażenie, że jeszcze usłyszymy kilka takich słów, z którymi nam się przyjdzie zmierzyć. Nawrócenie nie jest procesem łatwym. I zapewne, jak to zwykle bywa, będziemy próbowali dość szybko wyprzeć te słowa z pamięci. Tym bardziej, że teraz jest to dla nas o tyle prostsze, że my nieustająco porównujemy Benedykta XVI z Janem Paweł II. I być może będziemy próbować uciec w takie porównywactwo. Będziemy nieustająco porównywać tych dwóch papieży. A przez to nie będziemy słyszeć przesłania.
Zwłaszcza że przed nami bardzo ważne miejsce tej pielgrzymki, czyli wizyta i w Oświęcimiu, i w Brzezince. Tomasz Terlikowski, "Newsweek", bardzo dziękuję.