Zadziwiająca niefrasobliwość marszałka Borusewicza
Półtora tygodnia po katastrofie w Smoleńsku trzy najważniejsze osoby w Senacie - marszałek i dwóch jego zastępców - startowały małym sportowym samolotem z podmokłej łąki. Podczas startu samolot zagrzebał się w ziemi i wyciągać go musieli... strażacy - informuje "Wprost".
Czy doszło do złamania procedur bezpieczeństwa? Co gdyby doszło do kolejnej tragedii?
Do incydentu doszło 21 kwietnia na niewielkim trawiastym lotnisku we wsi Sierakowo koło Przasnysza. Marszałek Borusewicz wraz z dwoma swoimi zastępcami Zbigniewem Romaszewskim i Markiem Ziółkowskim oraz senatorem Andrzejem Personem był w drodze z pogrzebu senator Janiny Fetlińskiej na pogrzeb posła Macieja Płażyńskiego. Drogę z Przasnysza do Gdańska politycy postanowili pokonać wyczarterowanym sportowym samolotem Beechcraft King Air - donosi "Wprost".
Problem jednak w tym, że łąka zaadaptowana na lotnisko, była tego dnia wyjątkowo grząska. Samolot się w niej zakopał i potrzebna była pomoc strażaków.
? Po takim zdarzeniu samolot powinien być poddany szczegółowemu przeglądowi technicznemu. Jego wynik pozwoliłby ocenić stan konstrukcji maszyny oraz skalę uszkodzeń. Tymczasem samolot od razu poleciał dalej ? twierdzi pilot znający szczegóły zdarzenia.