Zabił dla kaprysu
Do trzech razy sztuka - mówi stare przysłowie. Los był łaskawszy dla Tomasza Sz. On stawał przed sądami aż cztery razy. I zawsze wychodził z nich na wolność. Zwykle dostawał niski wyrok w zawieszeniu. Jednak za bardzo uwierzył w swoje szczęście i znowu trafił na ławę oskarżonych. Za piątym razem sąd nie był już tak łaskawy i skazał go na dożywotnie pozbawienie wolności.
Na pierwszy rzut oka oskarżony Tomasz Sz. niczym szczególnym się nie wyróżnia. Wysoki, szczupły, raczej przystojny. Jasne włosy, druciane okulary na nosie. Można nawet dostrzec w jego twarzy coś miłego. Jednak tylko przez chwilę. Kiedy rozpiera się na ławie oskarżonych ze swoim rozkosznym uśmiechem, zapala się w człowieku jakaś lampka. Coś w oskarżonym jest nie tak. Właściwie, dlaczego on się tak śmieje? Skąd na jego twarzy takie rozpromienienie?
Być może wynika ono z rutyny starego wyjadacza sądowych ław. Tomasz Sz. był już oskarżany cztery razy, więc pewnie dlatego czuje się tutaj tak swobodnie.
Oprócz wyroków, raczej nie ma czym się chwalić. Skończył tylko podstawówkę. Zdobył zawód palacza, ale w momencie aresztowania nigdzie nie pracował. Jest kawalerem, ale to nie przeszkadza mu mieć dzieci. Czwórki dzieci. Najstarsze ma 11 lat, najmłodsze skończyło roczek. Tomasz Sz. nie jest jednak dobrym ojcem. Kiedy matka ostatniego dziecka zaszła w ciążę, po prostu ją zostawił. Trójka najstarszych dzieci prawdopodobnie trafi do placówki opiekuńczej. On sam ma już ograniczoną władzę rodzicielską i nie płaci na żadne z dzieci alimentów. Jednak jak wynika z wywiadu środowiskowego, starał się utrzymywać kontakty z dziećmi.
Można śmiało powiedzieć, że to typowy życiorys przeciętnego kryminalisty. Tyle że tym razem Tomasz Sz. wyciągnął broń. I zabił.
Już się nie podniesie
Sylwestrowy wieczór 2004 roku. Kutno. Piotr W. wracał z kolegą do domu. Idąc, rozmawiali, śmiali się. W trakcie rozmowy Piotr trzymał w ręku telefon komórkowy. Aparat wyróżniał się tym, że świecił. Świecił tak mocno, że z daleka wpadł w oko Tomaszowi Sz., który szedł w przeciwnym kierunku po drugiej stronie ulicy. Był z dwoma kumplami. Właśnie wracali od dłużnika oskarżonego, ale humory mieli popsute, bo pieniędzy nie udało im się odzyskać. I wtedy napatoczyła im się ta dwójka z telefonem. Z daleka stwierdzili, że to musi być jakiś bardzo fajny aparat. W mgnieniu oka przeskoczyli na drugą stronę ulicy.
- Dawaj telefon! - wrzasnął Tomasz Sz.
Jednak Piotr W. nie zamierzał wykonać rozkazu i w obronie uderzył w twarz jednego z trzech napastników. Za chwilę ktoś kopnął jego. Doszło do szamotaniny. Wielu szczegółów tej awantury jej uczestnicy nie zapamiętali. Powód krótkiej pamięci jest jasny. W sylwestrowy wieczór wszyscy byli pod wpływem alkoholu.
Pamiętają tylko głośny wystrzał, choć nikt nie widział, kiedy Tomasz Sz. wyciągnął rewolwer. Widzieli za to, jak strzelił. Prosto w pierś Piotrka. Chłopak przeszedł jeszcze parę kroków i upadł. W tym czasie oskarżony razem z kumplami spokojnie poszli swoją drogą.
- Skoro bił mi kolegę, to już się nie podniesie - skwitował całe zajście Tomasz Sz.
Jego słowa okazały się prawdą. Okrutną prawdą. Ten jeden strzał wystarczył. Kula przebiła prawe płuco. Piotr W. zmarł.
Wyładował złość
Początkowo w trakcie śledztwa Tomasz Sz. nie przyznawał się do stawianych mu zarzutów. Szedł w zaparte. Nie miało to jednak większego sensu. Byli świadkowie. Broń z jego odciskami. Wreszcie podczas ostatniego przesłuchania pękł.
- Tak, to ja strzelałem do tego chłopaka, ale w trakcie, kiedy on bił mojego kolegę - stwierdził.
W czasie składania wyjaśnień w sądzie nieco rozwinął tę kwestię.
- Nie celowałem w nikogo. Nie chciałem trafić - przekonywał sąd. - A w trakcie tego wystrzału powstał huk, więc uciekliśmy. Widziałem jeszcze, jak ten chłopak biegł za nami.
Jak każdy oskarżony o zabójstwo, Tomasz Sz. przeszedł drobiazgowe badania psychiatryczne i psychologiczne.
- Oskarżony miał tego wieczoru silną potrzebę wyładowania złości - tłumaczył przed sądem biegły. - Był bardzo niezadowolony z długu, którego nie mógł odzyskać. Alkohol natomiast wzmagał tę złość.
- Czy można w tym przypadku mówić o silnym wzburzeniu?
- Nie, bo ma świetnie zachowane w pamięci to zdarzenie, co wyklucza wzburzenie.
Po zeznaniach biegłego Tomasz Sz. czuł, że grunt pali mu się pod nogami. Pewnie dlatego postanowił wziąć sprawę w swoje ręce. Do jednego z kumpli, który miał zeznawać przed sądem jako świadek, wysłał gryps. Tam szczegółowo wyjaśnił mu, co powinien mówić. Miał pecha. Gryps przejęli strażnicy, a stamtąd trafił wprost w ręce sędziego.
Po takiej wpadce można się było spodziewać, że opinia dyrekcji aresztu śledczego o oskarżonym nie będzie najlepsza. I rzeczywiście, Tomasz Sz. w trakcie pobytu w zakładzie kilka razy był karany za wysłanie grypsów i pobicie współosadzonego. Zdaniem dyrekcji aresztu, oskarżony jest człowiekiem pewnym siebie, ze skłonnością do dominacji.
Dopiero teraz można zrozumieć ten uśmiech, który maluje się na twarzy oskarżonego.
Jakąś szansę ma
Po krótkiej mowie końcowej prokurator żąda dla Tomasza Sz. kary 25 lat pozbawienia wolności. Na sali słychać ciche szepty wśród publiczności, z której większość to rodzina zamordowanego. Chyba nie zgadzają się z propozycją prokuratora. Natomiast oskarżony jest nią wyraźnie zachwycony. Dobrze wie, że przy takim wyroku ma szansę wyjść na wolność po połowie odbytej kary. A i tak pewnie ma nadzieję na mniejszy wyrok.
- Ta zbrodnia wstrząsnęła wszystkimi, bo niepotrzebnie zginął młody człowiek. Dlaczego zginął? Do zabójstwa wystarczył pretekst - świecący telefon - swoją mowę końcową rozpoczyna mecenas Bożena Kona, pełnomocnik oskarżycieli posiłkowych. - Oskarżony strzelił i odszedł. Nie interesował się już swoją ofiarą. Dwadzieścia pięć lat pozbawienia wolności to kara stanowczo za mała dla oskarżonego. Choć rodzicom i tak już nic nie zwróci ukochanego syna. Proszę jednak zauważyć, wysoki sądzie, że oskarżony był już wiele razy karany za drobne przestępstwa, więc nie poddał się resocjalizacji.
Mecenas Zbigniew Wędzina, obrońca oskarżonego, ma ciężki orzech do zgryzienia. Dwoi się i troi, aby w jak najlepszym świetle postawić swojego klienta.
- To przecież nie oskarżony rozpoczął tę bójkę, tylko druga strona - mówi adwokat. - Poza tym, wysoki sądzie, przypominam, że oskarżony ma dzieci, które mogą zostać bez ojca.
Teraz swoje pięć minut ma sam oskarżony. Do niego należy ostatnie słowo przed wydaniem wyroku. Uśmiech na chwilę znika z jego twarzy, przybiera teatralną pozę i mówi skruszonym głosem:
- Jest mi niezmiernie przykro. Chcę podkreślić, że nie zamierzałem nikogo zabić. To była chwila. Chciałbym przeprosić rodziców Piotrka. Ja nie chciałem - kończy i spuszcza głowę.
Sąd udaje się na naradę. Kiedy po godzinie wszyscy wchodzą na salę, nie ma już cienia żalu na twarzy Tomasza Sz. Zachowuje się tak, jakby za chwilę miał zostać wypuszczony na wolność. I nagle szok.
- I skazuję oskarżonego na karę dożywotniego pozbawienia wolności - sędzia Jarosław Leszczyński czyta wyrok.
Tomasz Sz. aż otwiera usta z niedowierzania. Kiwa głową. Już do końca rozprawy ani razu się nie uśmiechnie. Spuszcza głowę i chyba wcale nie słucha sędziego.
- Całe to zdarzenie mogłoby wydawać się banalne. Trzech niedowartościowanych, no właśnie, powiedzmy mężczyzn, zaczepia na ulicy dwóch innych. Oskarżony stwierdza, że Piotr W. ma ładny telefon i wyciąga po niego rękę. To był wstęp. Naturalnym odruchem dwóch zaczepionych mężczyzn była obrona, może zbyt przesadzona. Potem następuje szarpanina - sędzia Leszczyński uzasadnia wyrok. - I w końcu strzał. Strzał oddany z odległości metra. Oskarżony miał świadomość, że to nie był strzał na postrach.
Oczywiście, Tomasz Sz. nie miał pozwolenia na broń. Jednak bez problemu kupił rewolwer na kutnowskim bazarze. W jego mieszkaniu policjanci znaleźli także 58 naboi różnego kalibru. Po co kupił rewolwer i dlaczego tego dnia zabrał go ze sobą? Na to pytanie oskarżony nie potrafił odpowiedzieć.
- W sposób ewidentny oskarżony próbuje się wybronić z zarzutu działania z zamiarem zabójstwa. Wysyła grypsy, w których udziela instrukcji świadkom. To świadectwo matactwa. Oskarżony nigdy nie zamierzał powiedzieć prawdy - sędzia wymownie spogląda w stronę Tomasza Sz. - To biegły psychiatra na tej sali wszystko wyjaśnił. Oskarżony był sfrustrowany. Nie odzyskał długu, więc wyładował agresję.
Sędzia na chwilę przerywa. W tym czasie Tomasz Sz. łapie za ramię swojego adwokata. Jakby szukał ratunku. Mecenas próbuje go uspokoić.
- Sąd nie dopatrzył się okoliczności łagodzących - teraz sędzia uzasadnia wymiar kary. - Oskarżony był już cztery razy karany za umyślne przestępstwa. To ewidentnie pokazuje, że nie szanuje prawa i nie zamierza się zmienić. Nieprzestrzeganie norm to jego świadomy wybór. Zabił człowieka z powodu... - sędzia Leszczyński nagle przerywa swoje wystąpienie. Przez chwilę patrzy w okno. Potem na Tomasza Sz. - Zabił bez powodu. Dla kaprysu.
Na sali panuje idealna cisza. Wszyscy w skupieniu słuchają sędziego. Tylko co jakiś czas ktoś z rodziny zamordowanego Piotra kiwa głową, jakby dając znak, że zgadza się ze słowami sędziego.
- Oskarżony dostał od sądu szansę. Może starać się o warunkowe przedterminowe zwolnienie po 25 latach. To jest jakaś szansa, zamordowany Piotr już nie ma żadnych szans - stwierdza sędzia. - A co do dzieci. Sąd ma cierpliwość, więc wysłuchał argumentów obrony. Jednak naszym zdaniem, jeżeli oskarżony miałby się zajmować swoimi dziećmi tak jak do tej pory, to lepiej dla nich, żeby już się nimi nie zajmował.
Katarzyna Pastuszko