Wywiad nawet nie wiedział, że szyfrant zaginął
"Włos jeży się na głowie" - mówi "Dziennikowi" jeden z posłów po przesłuchaniu szefa wywiadu wojskowego Radosława Kujawy. Okazało się, że przez dwa tygodnie wywiad nie wiedział, że zniknął szyfrant, który miał wiedzę o akcjach tajnych służb. Nikt nawet nie szukał chorążego Stefana Zielonki.
Przed zniknięciem chorąży był na kilkutygodniowym zwolnieniu lekarskim. Gdy jego czas minął, szyfrant nie stawił się w pracy, ale w wywiadzie nie wywołało to niepokoju.
- Myśleli, że żołnierz dośle im L4 na kolejne dni, szefowie zainteresowali się sprawą dopiero po dwóch tygodniach - dziwi się członek speckomisji, która wczoraj przesłuchała szefa wywiadu wojskowego Radosława Kujawę.
Jak pisze "Dziennik", wyszło też na jaw, że przez lata tajna służba nie miała pojęcia o kłopotach rodzinnych chorążego. Szyfrant zdradzał objawy depresji, ale to nie wzbudziło niepokoju przełożonych.
Przez ostatnie dwa lata żył w zawieszeniu - jako były żołnierz WSI nie został zweryfikowany ani pozytywnie, ani negatywnie. Nosił się z zamiarem przejścia na emeryturę. Dał się jednak namówić dowódcom, by nie zrzucał munduru, bo w służbach brakuje szyfrantów. Kiedy kilka miesięcy temu wrócił z misji na Bałkanach, przyszła kolejna frustracja, bo obcięto mu comiesięczny dodatek do pensji.
Największe zdumienie posłów budziły tłumaczenia Kujawy na temat ukrywania przed komisją wiedzy o zaginięciu. Niewykluczone, że służby ukrywały wiadomość przed innymi decydentami.
Rodzina chorążego nie wierzy w wersję zaginięcia żołnierza z powodów osobistych. - To był odpowiedzialny człowiek, służbista. Obawiamy się najgorszego: zginął przypadkowo lub został porwany - mówi "Dziennikowi" jego bliski.