Wielka czystka w Polskim Radiu
Polskie Radio zwalnia dziennikarzy - informuje "Gazeta Wyborcza". Pracę tracą m.in. ludzie zatrudnieni przed 89 rokiem i ci, którzy nie zlustrowali się w IPN.
Co najmniej 36 dziennikarzy zostało w ub. tygodniu poinformowanych, że ich nazwiska znalazły się na liście osób do zwolnienia. Czystka najbardziej dotknie redakcję "Aktualności" Polskiego Radia (zajmuje się m.in. wydawaniem "Sygnałów dnia" i popołudniowych programów informacyjnych w Programie I) oraz Informacyjną Agencję Radiową.
Z "Aktualności" odejść ma co najmniej 17 osób (redakcja liczy ok. 20 dziennikarzy), z IAR - agencji obsługującej najważniejsze wydarzenia w kraju - 19 dziennikarzy z ok. 50-osobowego zespołu.
Oficjalny powód to restrukturyzacja firmy i likwidacja stanowisk. Pozwala to na rozwiązanie umowy o pracę bez podania przyczyn. - Naprawdę nikt w to nie wierzy. Reguła jest taka, że zwolnieni mają zostać ci, którzy pracę w radiu zaczęli przed 1989 r. Mam też relacje kolegów twierdzących, że mają być zwolnieni, bo nie oddali lub spóźnili się z oddaniem zaświadczeń z IPN o tym, czy ich nazwiska występują w aktach b. SB - mówi dziennikowi wydawca i publicysta w "Sygnałach dnia" Małgorzata Kolińska-Dąbrowska.
O to, by wystąpili do IPN o takie zaświadczenia, zarząd radia zaapelował do dziennikarzy kilka miesięcy temu.
Z zaświadczeń z IPN rozliczał dziennikarzy wiceprezes Polskiego Radia, zdeklarowany zwolennik lustracji Jerzy Targalski, w latach 70. członek PZPR. Przynależność do komunistycznej partii ma też w swoim życiorysie Marcin Wolski - dyrektor PR 1, który również stoi za czystkami - pisze gazeta.
Z rozmów z dziennikarzami przeznaczonymi do zwolnienia wynika, że część z nich zaświadczenia z IPN trzymała w biurkach. Gdy dowiedzieli się, że mogą dostać wypowiedzenia, próbowali w ostatniej chwili dostarczyć zaświadczenia. - Miałem ten kwit, ale przez czystą pomyłkę zapomniałem go oddać. Gdy dowiedziałem się, że chcą mnie za to wyrzucić, chciałem to naprawić, ale Targalski powiedział mi, że już za późno - opowiada jeden ze zwalnianych.
Jego koleżanka mówi, że nie wystąpiła o zaświadczenie, bo gdy zarząd PR zwrócił się o to do dziennikarzy, potraktowała to jako prośbę, a nie przymus. - Okazało się, że jest inaczej. Dano mi do zrozumienia, że to było główne kryterium - mówi.
Z informacji "Gazety Wyborczej" wynika, że zwalniani dziennikarze nie słyszą żadnych argumentów merytorycznych.
INTERIA.PL/PAP