Wcześniak z fartucha żyje
Zidentyfikowano drugiego wcześniaka, z którym fotografowały się katowickie pielęgniarki. To Paulinka. Dziecko żyje i ma się dobrze. Wcześniej okazało się, że pierwszy z wcześniaków zmarł.
Jej stan zdrowia jest na tyle dobry, ze kilka dni temu została wypisana ze szpitala. Jest w tej chwili pod opieką rodziców. Paulina urodziła się 11 sierpnia i od tego czasu przebywała na oddziale noworodków. Prokuratura sprawdzi teraz w jakim stanie zdrowia dziecko opuściło szpital.
Posłuchaj relacji reportera RMF:
W zeszłym tygodniu okazało się, że pierwszy fotografowany wcześniak to zmarły w październiku Mateuszek. Prokuratura będzie sprawdzać, czy śmierć dziecka ma związek z zachowaniem pielęgniarek.
Jeżeli ekspertyzy wykażą taki związek, prokuratura rozważy uzupełnienie przedstawionego im zarzutu narażenia dzieci na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia o nieumyślne spowodowanie śmierci jednego z nich. W obu przypadkach grozi za to kara do pięciu lat więzienia.
Rodzice Paulinki nie zdecydowali jeszcze, czy wystąpią do szpitala o odszkodowanie. - Nie wykluczamy tego, ale nie myśleliśmy z mężem o tym. Żyliśmy nadzieją, że się oboje mylimy. Teraz okazało się, że jednak nasze przypuszczenia się potwierdziły - powiedziała mama dziecka.
O 40 tys. zł rekompensaty za naruszenie dóbr osobistych dziecka wystąpili natomiast do szpitala rodzice Mateusza K., który był na zdjęciach z obiema pielęgniarkami. Szpital nie komentuje tych roszczeń.
O sprawie stało się głośno w październiku, kiedy fotograf, u którego pielęgniarki zostawiły do wywołania zdjęcia z wcześniakami wyjętymi z inkubatora, przekazał je prasie.
Na zdjęciach widać m.in. wcześniaka wyjętego ze szpitalnego inkubatora i wsadzonego w kieszeń fartucha pielęgniarki. Potem uśmiechnięta kobieta pokazuje noworodka, który w całości zmieścił się w jej dłoniach. Z małego ciałka zwisają kable.
Po publikacji zdjęć resort zdrowia zlecił kontrolę w szpitalu. W raporcie Ministerstwa Zdrowia nie znajdziemy jednak odpowiedzi na pytanie, czy zachowanie sióstr mogło przyczynić do śmierci dziecka.
Urzędnicy zdołali jedynie przeanalizować wskaźniki umieralności noworodków na tym oddziale. Są one jednymi z najniższych w kraju, co mogłoby sugerować, że szokująca zabawa była incydentem, a nie zwyczajem. Brak jednak dokumentacji medycznej utrudnia jednoznaczną odpowiedź na to pytanie. Posłuchaj relacji reporterki RMF:
Siostry prowadziły tzw. księgę raportów pielęgniarskich, bez dokładnego opisu stanu noworodków, często ograniczając się jedynie do określenia liczby dzieci przyjętych i wypisanych do domu. Żadna z nich nie miała obowiązku nadzoru nad całym oddziałem, co w tej chwili uniemożliwia pociągnięcie kogokolwiek do odpowiedzialności.
Kontrola była także utrudniona przez oklejenie okien i drzwi oddziału nieprzeźroczystą folią - z korytarza nie sposób po prostu zobaczyć co dzieje się na poszczególnych salach, a to już kolejne poważne uchybienie. Dyrekcja szpitala ma miesiąc na dostosowanie się do zaleceń ministerstwa.
INTERIA.PL/RMF/PAP