Tradycje wigilijne z Kresów
Przy każdym nakryciu leżał jeden ząbek czosnku i dopiero po zjedzeniu czosnku, symbolu zdrowia, przystępowano do świątecznej wieczerzy - mówi Janina Sawicka. - Choinka była tylko tam, gdzie w domu były dziewczęta - opowiada Józef Zając. Obydwoje pochodzą z "Kresów wschodnich".
Obydwoje do Bolesławca przyjechali pierwszym transportem w roku 1945. Rok później, w 1946 przyjechali repatrianci z Jugosławii, którzy w zasadzie mają podobne tradycje, ponieważ ich przodkowie w większości również wywodzą się z tych terenów.
Janina Sawicka z d. Soja, przyjechała do Bolesławca z Drohobycza, miasta znajdującego się w obwodzie lwowskim, Józef Zając z Jazłowca k/Buczacza z obwodu tarnopolskiego. Obecnie obydwa miasta należą do Ukrainy.
Wigilie obchodzone w ich domach rodzinnych były podobne, choć te z obwodu lwowskiego nieco różniły się od tych z obwodu tarnopolskiego.
Janina Sawicka tak opowiada o Wigilii w jej domu:
- W pokoju ustawiano choinkę, na stole pod białym obrusem rozkładano siano. Po podzieleniu się opłatkiem i odmówieniu krótkiego pacierza, siadano do stołu. Na stole musiało być 12 potraw - mówi Janina Sawicka. - Przy każdym nakryciu leżał jeden ząbek czosnku i dopiero po zjedzeniu czosnku, symbolu zdrowia, przystępowano do świątecznej wieczerzy - dodaje.
Wszystkie potrawy musiały być postne. Tradycyjnie podawano barszcz czerwony, uszka z grzybami, zupę grzybową, pierogi ruskie i z kapustą, kapusta z grzybami, karp smażony i ryba w galarecie, gołąbki z kaszą i grzybami. Na końcu podawano lekko schłodzoną "kutię", była to pszenica z miodem, makiem i bakaliami.
- Z kutią związana jest pewna tradycja - mówi Janina Sawicka. - Najstarszy z uczestników nabierał na łyżkę kutię, wychodził do siewni (korytarz) i rzucał kutią o sufit. Jeżeli się przykleiła to wróżyło szczęście temu domowi - dodaje.
Na świątecznym stole zawsze stały dwa wolne nakrycia.
- Jedno nakrycie wolne dla osoby, która mogła się tego wieczoru pojawić. Takiemu przygodnemu gościowi nie można było odmówić posiłku - opowiada Janina Sawicka. - Drugie nakrycie dla bliskich, którzy już na zawsze odeszli. Każdy z uczestników kolacji, część swojej porcji wsypywał do tego talerza - kontynuuje.
- Jeżeli w domu były zwierzęta, również z nimi dzielono się opłatkiem. Krążyła taka legenda, że zwierzęta w Wigilię mówią ludzkim głosem - mówi Janina Sawicka. - W tym dniu również szło się na grób zmarłych i symbolicznie dzieliło się z nimi opłatkiem, zostawiając go na grobie - dodaje.
Oczywiście od domu do domu chodzili kolędnicy poprzebierani za różne postacie, począwszy od świętej rodziny, aniołków, pastuszków, królów i diabła, a skończywszy na śmierci z kosą (kostuchą).
Józef Zając, tak zapamiętał tradycje związane z wieczorem wigilijnym w swoim domu:
- Taka ciekawostka, która tutaj w zasadzie się nie przyjęła. Choinka była tam, gdzie były dziewczęta, tam, gdzie byli tylko chłopcy, nie było choinki. Tak było w moim domu, ponieważ nas było dwóch synów, nie mieliśmy choinki do czasu, aż pojawiła się nasza siostra - wspomina Józef Zając. - Myśmy nie przywieźli tradycji, one przyjechały z nami - dodaje.
Tradycją było również wspólne robienie ozdób choinkowych. A uroczysta kolacja odbywała się u najstarszego członka rodu. To właśnie u niego wszyscy się spotykali. W tym dniu obowiązkowo podłoga musiała być pokryta słomą, a na stole również rozkładano siano i przykrywano obrusem.
- Opłatek w moim domu był roznoszony przez organistę a nie jak tutaj przez "babę" - śmieje się Józef Zając. - W tym dniu nie spaliśmy w łóżkach tylko na podłodze na słomie, w której były ukryte orzechy. Starsi szli o północy na pasterkę, dzieci nie zabierało się, ponieważ były bardzo duże mrozy - mówi Józef Zając.
Niektóre z tradycji, które przyjechały wraz z repatriantami nie przyjęły się w Bolesławcu.
- W Nowy Rok przychodzili kolędnicy, pukali do drzwi, ludzie ich wpuszczali, to ich obsiewali pszenicą, czyli rzucali w domu pszenicę i składali życzenia - opowiada Józef Zając. - Zaraz po wojnie to jeszcze było, ale później zanikło. Obecnie kto by pozwolił, aby kolędnicy przychodzili do domu i sypali na dywan pszenicę. Kiedyś dużo się śpiewało kolęd, a teraz jest radio, jest telewizja, niestety ta tradycja zanika - dodaje rozżalony. - Śpiewaliśmy te same kolędy co są dzisiaj, śpiewaliśmy je również po ukraińsku. W tamtym czasie było biednie, ale było znacznie weselej - kończy swoją opowieść Józef Zając.
Autor: Daniel Biernat