Tradycje przywiezione z południa
W kącie pokoju stał "dziad", podłoga była usłana słomą, a świąteczny stół, wykładano sianem i przykrywano obrusem - wspomina Wigilię w Jugosławii, Weronika Wilczyńska.
Bolesławiec i jego okolice, jak również cały okręg dolnośląski wyróżnia się różnorodnością i bogactwem kulturowym. To właśnie tu na "Ziemie Odzyskane" przyjechali i osiedlili się repatrianci z "Kresów Wschodnich", Francji czy byłej Jugosławii. Mimo, iż kultury i tradycje bardzo się ze sobą wymieszały, jednak można znaleźć wśród nich charakterystyczne i kojarzące się z konkretnym krajem.
Tak jest również w przypadku tradycji wigilijnych, które trafiły do polskich domów, przywiezione przez repatriantów z byłej Jugosławii.
Weronika Wilczyńska z domu Świrska, mieszkanka wsi Tomaszów Bolesławiecki, która wraz z rodzicami przyjechała do Polski 20 czerwca 1946 roku, z Jugosławii z miejscowości Morawica, leżącej niedaleko Prnjavora. Miała wtedy 4,5 roku. Była zbyt mała, żeby dokładnie zapamiętać jak obchodzono wówczas Wigilię w jej rodzinnym domu, chociaż mówi, że utkwiło jej w pamięci kilka faktów, takich które najbardziej zapamiętują dzieci, więcej pamięta z opowiadań babci i rodziców.
- Gdy na niebie zaświeciła pierwsza gwiazdka do domu wchodził ojciec niosąc duży snop żyta albo pszenicy oraz słomę i siano. Snopek nazywany "dziadem" stawiał w kącie pokoju, a całą słomę którą przyniósł rozściełał dokładnie na całej podłodze w pokoju, gdzie miała być kolacja wigilijna - opowiada Weronika Wilczyńska. - Dla nas dzieci, najradośniejszym widokiem był "dziad", bo według tradycji były w nim ukryte cukierki i orzechy, nie mogliśmy jednak szukać ich przed kolacją, bo straszono nas, że są tam myszy, które ugryzą nas w palec - śmieje się.
- Ojciec rozkładał po całym stole siano, które przykrywało się świątecznym obrusem - dodaje. - Tradycja ta zachowana jest do dnia dzisiejszego, bo ojciec przekazując ją nam, prosił żebyśmy ją kultywowali - mówi Weronika. - Wprawdzie snopka już nie ma, słomy już nie ma, ale siano jest, wprawdzie nie tyle co kiedyś, ale garść musi być pod obrusem - dodaje.
Każde dziecko chciało jak najprędzej zasiąść do wigilijnego stołu, szybko zjeść kolacje, by móc zajrzeć do snopka i poszukać cukierków. Jednak trzeba było trochę na to poczekać. Według tradycji jugosłowiańskiej, ojciec - gospodarz domu rozpoczynając uroczystą kolację, najpierw chwalił Boga, błogosławił dom, potem można było podzielić się opłatkiem i zasiąść do wspólnego stołu, przy którym zostawiano jedno wolne miejsce z opłatkiem dla niespodziewanego gościa.
A na świątecznym stole stawiano 12 mis, bo według tradycji Wigilia składa się z 12 dań.
- W Jugosławii nie było tak, że każdy miał swój talerz - opowiada Weronika. - Stawiało się miski na środku stołu i każdy do nich sięgał łyżką i musiał każdą potrawę spróbować, czy ją lubił czy nie - dodaje.
Wśród wigilijnych potraw m.in. były trzy rodzaje ryb, smażone na oleju z cebulką oraz groch z kapustą. Do karpia dorośli pili wino z winogron, które sami przygotowywali już latem, a dzieciom podawano kompot z suszonych owoców. Osobno gotowano groch i osobno kapustę, groch delikatnie tłukło się tłuczkiem, mieszano z kapustą i dodawano zasmażkę.
Była kasza jaglana albo gryczana z cebulką, chleb i bułeczki drożdżowe własnego wypieku, które mama Weroniki nazywała "uszkami". Były one wielkości dłoni, nadziewane makiem i orzechami.
Na stół stawiano również "pitę", czyli rolowane, pieczone cieniutkie ciasto z farszem z ziemniaków, sera, dyni lub owoców. Jednak nie wszyscy uważają ją za tradycyjną potrawę świąteczną, bardziej za tradycyjne powszednie danie jugosłowiańskie.
Kolację wigilijną kończyła, tak jak i rozpoczynała wspólna modlitwa. Wtedy dzieci mogły nareszcie pobiec do "dziada" stojącego w kącie pokoju i szukać cukierków. Nie było przyjęte dawanie prezentów, ale dzieci tego wieczoru mogły zdobyć sporo cukierków.
- Po kolacji ojciec rzucał cukierki pod stół, a wszędzie na podłodze rozłożona była słoma. Radości wtedy było co niemiara, przepychaliśmy się w tej słomie, grzebaliśmy bo kto więcej uzbierał ten więcej miał dla siebie - opowiada Weronika.
Było również wspólne śpiewanie kolęd. W domu Weroniki śpiewało się kolędy i polskie, i chorwackie. Ta tradycja utrzymywana jest przez jej rodzinę do dnia dzisiejszego, kolędy chorwackie śpiewają i jej dzieci, i wnuki.
W dzień Wigilii nie można było nic od nikogo pożyczać, nie należało mieć długów. Po kolacji wszyscy wychodzili na "Pasterkę", a po niej szło się do zaprzyjaźnionych rodzin, by podzielić się opłatkiem, wspólnie biesiadować i bawić się niemal do białego rana. Młodzież chodziła od domu do domu kolędując, ale nie mogły wśród kolędników być same dziewczęta, musiał towarzyszyć im choć jeden młodzieniec. Nie było mowy, aby ktoś je wpuścił za próg, gdyż kobieta pierwsza przestępująca próg domu tego dnia nie wróżyła gospodarzom niczego dobrego.
Daniel Biernat