Od czerwca 2008 r. Protasiuk był wyszkolonym pilotem klasy mistrzowskiej. W powietrzu spędził 3528 godzin (w tym na Tu-154M aż 2937 godzin). W archiwach Zespołu Bezpieczeństwa Lotów Sił Powietrznych (są w nim informacje od 2000 r.) sprawdziliśmy przebieg ostatnich dziesięciu z 13 lat jego kariery. Ani razu nie miał postępowania przed komisją ds. bezpieczeństwa lotów - nie naruszył przepisów ani jako nawigator, ani jako pilot. Nie złamał też nigdy tzw. minimów pilota (pozwalają mu latać określonym typem samolotu i lądować w ściśle określonych warunkach atmosferycznych). Jak to możliwe, że Protasiuk z wzorcowym przebiegiem służby 10 kwietnia złamał podstawowe zasady? - zastanawia się "Rzeczpospolita". Czy mógł mieć znaczenie fakt, że w kokpicie podczas podchodzenia do lądowania był dowódca Sił Powietrznych gen. Andrzej Błasik? Klich mówił, że fakt ten "odczułby jako presję". "Arek nie był ryzykantem, a teraz cała wina spada na niego" - mówi kolega z jednostki. "To niestety zawsze jest możliwe. Luki w szkoleniu i zwyczaje w wojsku" - sugerują piloci wojskowi. Jakie? "Jeśli czegoś nie zrobisz, nie awansujesz" - mówią. Tomasz Hypki, ekspert lotniczy, uważa, że czysta karta Protasiuka dobrze o nim świadczy. Czy uległ presji? "Nie jestem psychologiem. Ale nie mam wątpliwości, że decyzja o lądowaniu była błędna" - zastrzega. Co mogło ją spowodować? Dariusz Szpineta, szef Aviation Asset Management, firmy szkolącej pilotów: "Waga uroczystości, opóźnienie, wycieczki do kokpitu. Ale za wcześnie przesądzać o winie pilota. Na pewno nie był samobójcą".