Z wykształcenia jest socjologiem, pracuje w dwóch komisjach sejmowych: Spraw Zagranicznych oraz Kultury Fizycznej i Sportu. Gdy Beata Bublewicz czyta podczas posiedzeń Sejmu kolejne komunikaty dla posłów, wygląda o wiele poważniej niż przy bezpośrednim kontakcie. To pewnie sama funkcja sekretarza Sejmu, ale też elegancki, oficjalny strój i okulary dodają jej trochę lat. "W mojej szafie nie ma ekstrawagancji - przyznaje. Głównie klasyczne kostiumy". Zanim została posłem, marzyła o skórzanej kurtce i spodniach na motor, na którym jeździ od 12. roku życia. Teraz - pochłonięta pracą w Sejmie - i tak nie miałaby zbyt wielu okazji, by je na siebie włożyć. Z bliska widzę jednak uśmiechniętą, atrakcyjną dziewczynę - podziwiam nieskazitelną cerę, dobrą fryzurę, subtelny makijaż. Robi wrażenie beztroskiej studentki, która w pogodne przedpołudnie "urwała się" na chwilę z zajęć. W sportowym stroju, na polu golfowym czy w sali treningowej już w niczym nie przypomina statecznej posłanki. "Jestem zakręcona na punkcie sportu - śmieje się, i każde hasło, które mi ktoś rzuci, mogę sprowadzić do sportu". Pasję do życia, z którego chce czerpać garściami, odziedziczyła po tacie, znanym kierowcy rajdowym Marianie Bublewiczu. Tak samo energiczna, przebojowa, pełna optymizmu i wciąż nowych pomysłów. "Zawsze tworzyliśmy zgrany duet - wspomina dziś pani Beata, uważaliśmy, że możemy fajnie razem działać. Planowaliśmy, że kiedy tata skończy karierę sportową, to zostanie politykiem". Byłam córeczką tatusia 20 lutego 1993 roku Marian Bublewicz miał do pokonania swoim fordem sierrą cosworth kolejny odcinek specjalny Rajdu Dolnośląskiego. Jechał z numerem jeden, to tradycyjnie przywilej mistrza. Pilotował Ryszard Żyszkowski, podawał kolejne komendy. Padał śnieg, było wyjątkowo ślisko. W pewnym miejscu, po jakichś dwóch kilometrach od startu droga pnie się łagodnym łukiem pod górę. Za zakrętem przy szosie stał od lat samotny jesion. Auto Bublewicza uderzyło w niego ze straszną siłą, dosłownie owinęło się wokół pnia. Żeby wyjąć zakleszczonych w samochodzie rajdowców, trzeba było ściąć drzewo. "Byłam córeczką tatusia, wielbił mnie absolutnie". Dzień po pogrzebie Beata Bublewicz skończyła 18 lat. Postanowiła, że przejmie firmę ojca (olsztyńskie przedstawicielstwo Opla), bo lepiej się do tego nadaje, niż mama, która nigdy wcześniej nie pracowała, a liceum skończy eksternistycznie. Dorosła z dnia na dzień i na długie lata zapomniała, co jej mówił tata: że warto marzyć i że to od marzeń wszystko się zaczyna. Po ośmiu latach ciężkiej pracy pani Beata miała wciąż dobrze prosperującą firmę, a w szufladzie zdaną zgodnie z planem maturę i - na dodatek - dyplom magistra socjologii. Wreszcie, przed ostatnimi wyborami do parlamentu poczuła, że przyszedł czas, by zrealizować dawne, zapomniane plany. Sprzedała firmę i wystartowała do Sejmu z ostatniego miejsca olsztyńskiej Platformy Obywatelskiej: "Pomyślałam, że mogę w ten sposób zrealizować plany taty". Niektórzy zarzucali jej, że dostała się do parlamentu tylko dzięki znanemu nazwisku i wciąż wielkiej wśród olsztynian sympatii dla jej ojca. "To prawda - odpowiada szczerze swoim krytykom i dodaje - jestem z tego dumna, chcę być kontynuatorką jego marzeń i planów". Beata Bublewicz dojeżdża na posiedzenia Sejmu z rodzinnego Olsztyna, gdzie zostają jej dwaj Grzegorze - duży i mały. W samochodzie słucha ulubionej muzyki. Przez 10 lat uczyła się w szkole muzycznej, i wciąż darzy sentymentem klasyczne utwory - Mozarta, Beethovena, Bacha, Chopina. Wciąż umie zagrać ulubione nokturny i walce Chopina, choć - jak sama mówi - od dawna nie ćwiczy i "palce nie chodzą jak należy". Ma też płyty współczesnych wykonawców: "Od najmłodszych lat słucham U2 i Dire Straits, uwielbiam saksofonistkę Candy Dulfer. Moją idolką jest Gwen Stefani z zespołu No Doubt i to nie tylko ze względu na samą muzykę, ale i z racji charakteru, w jakim wykonuje swoje utwory. Gwen jest bardzo drapieżna, przerysowana, ma w sobie cechy, których ja nie mam, albo nie chciałabym ich eksponować w taki sposób. Ona, z racji tego, że jest artystką, może je tak uzewnętrzniać". Taekwondo, tenis i golf Pani Beata wierzy, że w natłoku nowych obowiązków znajdzie w końcu czas, by napisać wymarzony doktorat: "Gdybym nie była politykiem, pewnie byłabym nauczycielem akademickim i już kończyłabym go pisać. Na razie mój doktorat dopiero się wykluwa, ale ja się nie zrażam. Wiem, że będzie dotyczył socjologii sportu, bo bardzo mnie interesuje". Sama uprawia kilka dyscyplin - wspólnie z mężem i synem trenują w olsztyńskim klubie Taekwondo WTF. Pani poseł ma już mistrzowski stopień, tzw. I dan. Taekwondo to po koreańsku "sztuka uderzeń pięścią". Trenuje się ćwiczenia formalne, walkę, techniki samoobrony i wreszcie - tak lubiane przez widzów, bo efektowne - rozbijanie twardych przedmiotów. Jak mówią znawcy, tylko doskonaląc wszystkie elementy, można naprawdę poznać ten sport: "W przeciwnym razie będzie się jak ślepiec trzymający słonia za ogon i twierdzący z przekonaniem, że słoń jest podobny do kawałka sznurka" - pisze amerykański znawca taekwondo Dakin Burdick ("Lata powstawania taekwondo - ludzie i wydarzenia"). Pani Beata podkreśla znaczenie psychiki przy doskonaleniu sportowych umiejętności: "W sztukach walki szczególnie dobrze widać, jak bardzo umysł jest uzależniony od treningu, a trening fizyczny od umysłu. Jeśli twój umysł jest w stanie poradzić sobie z wyzwaniami, które ta dyscyplina stawia, wtedy rzeczywiście będziesz dobry". "To zresztą dotyczy każdego sportu - dodaje. - Proszę spojrzeć na naszych siatkarzy. Przecież oni nie zaczęli grać kilka miesięcy temu, a jednak raptem zaczęli wygrywać. Sądzę, że stało się tak między innymi dlatego, że wreszcie ich trenerzy potrafili docenić kwestie umysłu i nastawienia psychicznego do sportu. Mam nadzieję, że psychologia sportu zacznie być w Polsce doceniana. Potrzebne jest przestawienie myślenia trenerów, na to, że wysiłek fizyczny połączony z odpowiednim treningiem psychicznym dają wspaniałe efekty". Sporty walki to - jej zdaniem - znakomite i najprostsze rozwiązanie dla trudnej młodzieży. "Co może być alternatywą dla agresji, przemocy w szkole? Przecież nie ośrodki zamknięte. Młodzi ludzie, w których buzują hormony, a poziom agresji wzrasta często niezależnie od ich woli, mogliby wyżyć się właśnie w sportach walki, ale najpierw trzeba im to umożliwić. Zamiast tworzyć zamknięte, odizolowane miejsca, lepiej przyjrzeć się małym społecznościom lokalnym, sprawić, żeby działały tam kluby i stowarzyszenia sportowe. Dlatego w styczniu w województwie warmińsko-mazurskim przystępuję do realizacji programu pilotażowego przeciwdziałania agresji i przemocy w szkole poprzez sport". Oprócz uderzeń pięścią ta delikatna blondynka ćwiczy też uderzenia piłki - gra w tenisa i od niedawna również w golfa. W Naterkach, tuż koło Olsztyna, mieści się Mazury Golf&Country Club. Spacer od dołka do dołka po malowniczym terenie, wśród naturalnych zbiorników wodnych i bogatej zieleni to dla pani poseł najlepszy relaks po pracowitym, sejmowym tygodniu. Golf podobał jej się już dawno, ale dopiero w ubiegłym roku udało się zrealizować tę pasję: "To był pomysł i inicjatywa mojego męża, a moje marzenie od wielu lat. Pole golfowe w Naterkach jest praktycznie w Olsztynie, zaledwie kilka kilometrów od miasta, więc żal było nie korzystać z takiej aktywności". Kije do gry pani Beata dostała od męża i tak zmobilizowana nie mogła już nie spróbować "trafić do dołka". "Temu sportowi towarzyszy wiele mitów, głównie taki, że to bardzo droga dyscyplina. Myślę, że wydatki są porównywalne np. do jazdy na nartach. Kije można kupić używane, są też różne marki. To nie jest jakiś elitarny sport i mam nadzieję, że kiedyś przebije się u nas do masowej kultury uprawiania sportu". Marzy się jej, by statystyki w Polsce były podobne do tych ze Szwecji, gdzie w golfa gra już ponad 600 tysięcy ludzi i średnio co siedem minut ktoś wchodzi na pole golfowe. W każdym razie ona, mąż i syn są częstymi gośćmi w podolsztyńskich Naterkach. Pani poseł bardzo troszczy się o sprawność fizyczną syna, bo jej zdaniem wf. w młodszych klasach szkół podstawowych to najbardziej zaniedbany przedmiot: "W klasach 1-3 dzieci nie mają zajęć z nauczycielem wychowania fizycznego, który ukończył Akademię, ale z nauczycielem nauczania zintegrowanego. W najbardziej czarnym scenariuszu, jeśli dziecko trafi na panią, która nie lubi przeprowadzać zajęć typowo sportowych, tylko ogranicza się do zajęć ruchowych, to takie dziecko dopiero w 4 klasie może mieć swoje pierwsze prawdziwe lekcje wf. Czy to dziwne, że potem dzieci nie lubią uprawiać sportów? A to najtańszy sposób zapobiegania różnym schorzeniom - ponad 50 proc. dzieci w Polsce ma pogarbione, pokrzywione kręgosłupy. Mam nadzieję, że Ministerstwo Kultury Fizycznej i Sportu oraz Ministerstwo Edukacji wprowadzą jeszcze w tej kadencji Sejmu zmiany, które od dawna postulują posłowie komisji - prowadzenie lekcji wychowania fizycznego już od pierwszej klasy szkoły podstawowej przez wykształconych w tej dziedzinie nauczycieli". Zdaniem Beaty Bublewicz w polskiej mentalności leży traktowanie wysiłku fizycznego jako czegoś marginalnego, a nawet niepoważnego. Podczas niedawnego pobytu w Chinach zachwyciły ją rzesze aktywnych staruszków ćwiczących od rana do wieczora w miejskich parkach: "W czerwcu byłam z Komisją Sportu w Pekinie na zaproszenie chińskiego parlamentu. Któregoś dnia zabrano nas na przechadzkę po jednym z najstarszych parków, gdzie zobaczyłam kilka miejsc, które można nazwać siłowniami - stał rower statyczny, steper, różnego rodzaju ciężarki. Korzystali z tego nawet bardzo dojrzali ludzie - sześćdziesięcio-, siedemdziesięciolatkowie. Widziałam też osoby grające w badmintona albo takie, które ćwiczą tai-chi. My nie znamy w Polsce takich widoków. Chińczycy traktują wysiłek fizyczny, gimnastykę jako stały element higieny życia, tak jak prysznic czy mycie zębów. Myślę, że jest to wzór, do którego powinniśmy jako społeczeństwo dążyć, bo to proste i zdrowe". To zrozumiałe, że z takimi poglądami pani poseł zawsze wyciąga na boisko swoich najbliższych. Z prawie ośmioletnim Grzesiem gra regularnie w tenisa. Niedzielne treningi to ich stały, wspólny rytuał: "To nasza sportowa godzina. Sport świetnie integruje rodzinę, sprzyjają temu wszelkie wspólne działania, nie tylko wspólna nauka, ale i zabawa". Mąż prawie jak tata A czy trudno jest być mamą, która na kilka dni musi wyjeżdżać z domu? - Tak się szczęśliwie składa, że moje wyjazdy nie są głębokim przeżyciem dla synka, przede wszystkim dlatego, że mój mąż zapewnia mu bardzo dobrą opiekę, mają ze sobą świetny kontakt. Myślę też, że przez to, że wyjeżdżam, jestem bardziej zaangażowana w jego życie, chętniej uczestniczę w różnych aktywnościach". Pani poseł nie przekupuje syna prezentami, nie wynagradza nieobecności kolejną zabawką: "Mnie rodzice też tak wychowywali. Syn wie, że kiedy idziemy do dentysty, to po tej wizycie pójdziemy do sklepu i kupimy np. mały samochodzik na resorach, bo takie kolekcjonuje. Kiedy jest chory, też dostaje na pocieszenie jakąś zabawkę albo gazetkę dla dzieci. Tak było zawsze. Kiedyś chodziliśmy też razem do biblioteki, ale teraz bywa tam z babcią. Za to wieczorem wspólnie leżymy i czytamy sobie jakąś książkę". Mały Grześ nie miał okazji poznać sławnego dziadka, po którym odziedziczył imiona, choć w odwrotnej kolejności. Pani Beata z radością odkrywa teraz, że są do siebie fizycznie podobni i rozpoznaje u syna ten sam, co kiedyś u taty uśmiech. "Miałam to szczęście - podkreśla, że miałam bardzo dobrego ojca. To dla każdej córki wielki i ważny kapitał". Pewnie dlatego, wiedziała od razu, jakich cech szuka u swojego mężczyzny. Przyszłego męża poznała jeszcze jako nastolatka, zaprzyjaźnili się i wspólnie jeździli na motorowerach po olsztyńskim osiedlu. "Nawet jeśli człowiek nieświadomie kieruje się jakimś wzorcem, to taki wpływ i tak jest. Rzeczywiście, mój mąż ma wiele cech mojego taty i to takich, które nie są modne w dzisiejszych czasach - to lojalność, uczciwość, pielęgnowanie uczucia, szacunek dla kobiet. Mój tata też taki był". Wspaniały ojciec to dla córki najlepszy posag. Dobra relacja z tatą daje poczucie siły i wartości na całe życie. "Było między nami pokrewieństwo dusz. Nasz sposób widzenia świata, chęć poprawiania go na lepsze, energia, którą on miał i ja też mam - to wszystko nas łączyło. Uważaliśmy, że każda zmiana powodująca, że ktoś może żyć lepiej, godniej daje wielką radość. Praca posła na tym właśnie polega. Ostatnio np. - dzięki staraniom posłów z Komisji Sportu - udało się zmienić ustawę o sporcie kwalifikowanym w części dotyczącej świadczeń pieniężnych dla medalistów igrzysk paraolimpijskich. Nie rozumiem, dlaczego dotychczas olimpijczycy pełnosprawni otrzymywali takie świadczenia, a ich koledzy sportowcy niepełnosprawni - nie. Dlatego cieszę się ogromnie, że ja także mogłam przyczynić się do tej dobrej zmiany". Marian Bublewicz nie żyje już od 14 lat. Na jego ostatnim zakręcie postawiono krzyż zbity z drzewa, na którym rozbiło się mistrzowskie auto. Światełka płoną tam nie tylko w rocznicę śmierci czy święto zmarłych: "Często dostaję od ludzi e-maile, listy, że był dla nich mistrzem - opowiada pani Beata - a przede wszystkim, że pamiętają go jako bardzo dobrego człowieka". Wiele osób wciąż wspomina, jaki był, co mówił. Ja też miałam kiedyś okazję spotkać Mariana Bublewicza - czasem, prowadząc samochód, przypominam sobie, jak na trasie rajdu chętnie dzielił się z nami swoim doświadczeniem kierowcy. "Był człowiekiem bardzo otwartym w kontaktach z ludźmi - potwierdza moje wrażenia pani Beata. Zrobiłam prawo jazdy, kiedy miałam siedemnaście lat, a osiemnaście, kiedy tata zginął. Nie mieliśmy dużo okazji, żeby przekazał mi swoją wiedzę, jak prowadzić samochód, ale do dziś pamiętam wszystko, czego mnie uczył". Czy inaczej jeździ się samochodem, mając za sobą takie przeżycie, jak tragiczna śmierć bliskiego człowieka, w dodatku kierowcy rajdowego? - Zdaję sobie sprawę z własnych ograniczeń, z tego, że im bardziej wzrasta prędkość, tym bardziej skraca się czas, w którym muszę zareagować. Wiem, jakie manewry umiem wykonać, a jakich nie umiem. Dlatego zawsze staram się jechać najlepiej jak potrafię i ciągle doskonalę swoje umiejętności, bo najważniejsze jest bezpieczeństwo. Tata zawsze mi mówił: myśl za siebie i za innych, szczególnie na drodze. Nie wszystko na drodze zależy od nas, tak jak w życiu. Agnieszka Laskowska