Tak, czyli nie
Przed 60 laty, 19 lutego 1947 r., odbyły się pierwsze po zakończeniu II wojny wybory w Polsce. Mimo wysiłków propagandowych i panującego terroru pokazały siłę oporu społecznego.
Bezpośrednio po przejściu frontu zmasowane represje wprowadziły atmosferę strachu. Ludzie po dramacie wojny i okupacji pragnęli normalności, odbudowy i pracy pozytywnej. To wszystko sprzyjało komunistom. Nowa władza nie miała jednak wystarczającego poparcia społecznego dla jakiejkolwiek poważnej legitymizacji. A takiej legitymizacji, zarówno z powodów wewnętrznych, jak i międzynarodowych, dramatycznie potrzebowała.
Ludzie nowej władzy zdawali sobie doskonale sprawę ze swojego wyizolowania społecznego. Fakt, że przygniatająca większość narodu polskiego była odległa od ich przekonań ideologicznych, a nawet im wroga, kompensowali swoim poczuciem misji. A niezrozumienie i odrzucenie społeczne racjonalizowali jako zacofanie bądź siłę antyrosyjskich stereotypów. Jeszcze na terenie ZSRR, podczas przygotowań organizacyjnych do przejęcia władzy, koncentrowali wysiłek koncepcyjny na opracowaniu nie tylko założeń i metod zdobycia i utrwalenia władzy, ale także pozyskania szerokich warstw społecznych. Jako jeden z podstawowych sposobów traktowali dezinformację i autokreację siebie jako "sił postępu i demokracji", wpisujących się w tradycję obozu polskiej lewicy z ukrywaniem swoich ideologicznych korzeni (i samej nazwy: komunizm, ponieważ zdawano sobie sprawę, jakie odium spoczywa w Polsce na pojęciu "komuny"). Reaktywowana partia komunistyczna przyjęła kamuflującą nazwę Polska Partia Robotnicza, wojsko polskie, powstałe w 1943 r. u boku Armii Radzieckiej, zostało nazwane Dywizją Tadeusza Kościuszki, zalążek komunistycznego rządu, sformowany w Moskwie i przywieziony do Polski, używał nazwy Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego, komunistyczni notable demonstracyjnie uczestniczyli w katolickich mszach, a prezydent Bierut, obejmując swój urząd, odwoływał się do Boskiej opieki. W całym okresie 1944-1947 nie ma w oficjalnych dokumentach, przemówieniach, artykułach prasowych itp. żadnych odniesień do komunizmu, socjalizmu czy kolektywizacji rolnictwa.
W perspektywie międzynarodowej, na mocy postanowień jałtańskich, komuniści zobowiązani byli do poszerzenia bazy społecznej swojego rządu i przeprowadzenia wyborów, które zostaną uznane za rzetelne. Ustalenia jałtańskie (i wcześniejsze teherańskie) były wielkim sukcesem sowieckim. Alianci zachodni nie chcieli ryzykować konfliktu z potężną Armią Czerwoną, a ponadto liczyli na jej pomoc i udział w rozgromieniu Japonii. Dlatego też, choć pewnie z oporami wewnętrznymi, poświęcili interesy polskie w imię dobrych relacji sojuszniczych.
Jednak zarówno Wielkiej Brytanii, jak i USA zależało na utrzymaniu pozorów i pokazaniu własnym społeczeństwom, że nie odstąpiły od pryncypialnych zasad i jednego z głoszonych celów wojny, jakim było odbudowanie suwerennej Polski. Toteż od jesieni 1945 r. naciskano na Rosję Sowiecką - dość delikatnie, ale jednak - aby przeprowadziła w Polsce demokratyzujące przekształcenia władzy, a przede wszystkim, aby odbyły się wybory, tak by móc dostarczyć przesłanki do międzynarodowego uznania nowej Polski bez wchodzenia w konflikt z zasadami moralnymi i nie narażając obu państw na kompromitację.
Dla nowej władzy najważniejsza była pacyfikacja kraju i zdobycie panowania nad terytorium państwa. Przy pomocy szeroko rozbudowanego aparatu bezpieczeństwa i milicji (do których pozyskano wielu, na swój sposób otumanionych, młodych ludzi z warstw o niskim statusie wykształcenia, bezbronnych wobec propagandowego nacisku, a podatnych na korupcję przywilejów i kompetencji aparatu władzy), używając regularnych jednostek wojskowych i posiłkując się stale obecną Armią Radziecką, rozbito wszelkie konkurencyjne i niezależne struktury społeczne oraz zdławiono próby oporu. W trakcie tych działań tysiące osób zginęło (również po stronie rządowej), a dziesiątki tysięcy trafiło do więzień.
W pierwszym okresie po zakończeniu wojny duży wysiłek włożony został w budowę aparatu propagandowego, od którego oczekiwano, że będzie w stanie zmienić przekonania i poglądy polskiego społeczeństwa. Komuniści byli dziećmi swojego czasu i podzielali wiarę we wszechmoc propagandy. Wierzono, że sytuacja, w której ludzie nie będą mieli możliwości wyboru i stale będą poddani oddziaływaniu propagandowemu, doprowadzi do zmiany ich sposobu myślenia.
Stąd tendencja do traktowania propagandy w sposób administracyjny i mechaniczny. Masa ulotek, plakatów, sloganów malowanych na ścianach, haseł czytanych przez porozwieszane w miejscach publicznych głośniki, slogany wywieszone w szkołach, fabrykach i urzędach, drukowane w prasie i oglądane w kinach, agitatorzy krążący od drzwi do drzwi i do znudzenia powtarzający jak mantrę propagandowe hasła - to wszystko miało stworzyć psychiczną sytuację, w której normalny człowiek miał ulec presji i zmienić sposób myślenia. Notabene świadczy to o wykształceniu i inteligenckim podejściu organizatorów tego aparatu propagandowego.
Ruch komunistyczny miał dużą wprawę i tradycje prowadzenia propagandy pod szyldem innych ideologii i poglądów politycznych. Za klasykę można uznać działalność Ilji Erenburga we Francji czy podczas tworzenia Związku Pisarzy Radzieckich oraz budowę przez Willego Münzenberga w republice weimarskiej koncernu prasy popularnej (powtórzeniem tego pomysłu była w Polsce Spółdzielnia Wydawnicza Czytelnik).
Dla sporej części społeczeństwa polskiego istotne znaczenie dla akceptacji nowej rzeczywistości miał powrót do Polski byłego premiera rządu emigracyjnego w Londynie Stanisława Mikołajczyka. Mikołajczyk w listopadzie 1944 r. podał się do dymisji, a wkrótce potem zgodził się zostać wicepremierem i ministrem rolnictwa w utworzonym przez komunistów rządzie w kraju. Koncepcja poszerzenia rządu o kilka osobistości niezwiązanych z komunistami wyszła od Rosjan i formalnie została przedstawiona Mikołajczykowi przez polską delegację PKWN podczas rozmów w Moskwie miesiąc wcześniej, w październiku. Mikołajczyk, załamany wiadomościami, że alianci podjęli już decyzję o pozostawieniu Polski w sowieckiej sferze wpływów, zdecydował się zaakceptować realia, by dzięki temu realizować jakiś program minimum przetrwania środowisk niekomunistycznych w Polsce.
Decyzja ta była kontestowana przez większość emigracji, która uznała ją za rodzaj zdrady, dającej państwom zachodnim moralne alibi do porzucenia legalnych władz Polski i przeniesienia uznania na rząd w kraju. W Polsce, gdzie w mniejszym stopniu zdawano sobie sprawę z emigracyjnych dyskusji, Stanisław Mikołajczyk przyjęty został jak bohater i nadzieja na utrzymanie choćby szczątkowej demokracji i suwerenności. Utworzone przez niego Polskie Stronnictwo Ludowe nie było traktowane jako partia chłopska, ale jako jedyna dostępna forma legalnej opozycji.
Od września-października 1945 r. władze radzieckie zaczęły odczuwać nacisk państw zachodnich na przeprowadzenie w Polsce wyborów, do czego zobowiązywała umowa jałtańska. Komuniści nie mieli jednak poczucia, że społeczeństwo polskie zostało już wystarczająco spacyfikowane i przygotowane. Zimnym prysznicem dla władz radzieckich i polskich komunistów stało się doświadczenie austriackie i węgierskie. Wybory parlamentarne (15 listopada na Węgrzech i 25 listopada w Austrii) zakończyły się dla komunistów klęską. Na Węgrzech otrzymali oni zaledwie 16 proc. głosów, a w Austrii, której większa część była pod administracją państw zachodnich, jedynie 5 proc. (Notabene radosna dla Moskwy wiadomość przyszła z Francji, gdzie komuniści otrzymali 25 proc. głosów).
Historycy nie poznali jeszcze i nie opisali mechanizmów obiegu informacji i poleceń pomiędzy radzieckim kierownictwem w Moskwie a polskimi władzami komunistycznymi w Warszawie, nie ulega jednak wątpliwości, że kolejne posunięcia władz polskich mieściły się precyzyjnie w założeniach polityki radzieckiej i były dość dokładnie zsynchronizowane z jej potrzebami i działaniami. Faktem jest, że w odniesieniu do Polski postanowiono, by wybory odłożyć do czasu wyraźniejszego pozyskania społeczeństwa, a na okres przejściowy wymyślić namiastkę wyborów.
Tak pojawiła się idea referendum ludowego. Władze chciały stworzyć wrażenie, że w referendum zostaną zadane pytania o sprawy decydujące o kształcie ustrojowym i politycznym państwa. Ogłoszenie wyników, które pokazywałyby, że społeczeństwo popiera rozwiązania głoszone przez nową władzę, miało stanowić namiastkę legitymizacji. Pomysł referendum był trafnym trikiem - patrząc na to z perspektywy analizy politologicznej. Sformułowano trzy pytania referendalne, przy czym dwa z nich zostały pomyślane tak, aby w zasadzie można było odpowiedzieć na nie jedynie pozytywnie (akceptacja ziem zachodnich, nacjonalizacja wielkiego przemysłu i reforma rolna). Trzecie pytanie miało inny charakter - zgoda na istnienie dwuizbowego parlamentu z senatem. Siły opozycyjne - by odróżnić się od komunistów - musiały wzywać do akceptacji senatu. Wbrew sobie, ponieważ zniesienie senatu było tradycyjnym hasłem ruchu ludowego. Przywódcy opozycji zdawali sobie sprawę, że muszą podjąć walkę pod hasłem "2 razy tak, raz nie".
Komuniści przypuścili rzeczywiście frontalny atak propagandowy na społeczeństwo polskie. Według sprawozdania Ministerstwa Informacji i Propagandy, rozdystrybuowano 97,7 mln sztuk materiałów propagandowych (w kraju o 24 mln obywateli!), powołano 4 tys. grup agitatorów domowych. Każdy pułk wojska musiał opuścić koszary i rozlokować się na terenie dwu przydzielonych powiatów; żołnierze mieli obchodzić poszczególne gospodarstwa, a ćwiczeniami pododdziałów miano zastraszyć ludność. Uruchomiono 34 kina objazdowe, wyświetlające propagandowe filmiki, a w czerwcu stworzono specjalną kolumnę transportową, którą wyposażono w 54 nowe ciężarówki do rozwożenia ulotek i plakatów.
Referendum było dużym wysiłkiem organizacyjnym; przygotowano 200 tys. sztuk zestawów fotograficznych, 500 tys. egzemplarzy broszury antyniemieckiej czy 1 mln broszur "Lud ma głos". Z ulotek największy nakład - 9 mln - miała zatytułowana "Co powie Polak", a po 5 mln - "Co to jest Senat" i "Nie będzie Niemiec Polakowi bratem". Po 100 tys. egzemplarzy miały plakaty: "Ziemie Zachodnie to bogactwo Polski" oraz "Fabryki, huty, kopalnie własnością narodu". Według sprawozdań urzędów propagandy (istniał specjalny resort z placówkami wojewódzkimi i powiatowymi), tylko w czerwcu 1946 r. zorganizowano na terenie Polski 31 tys. wieców i mityngów. Wszystko to miało wpływ na krajobraz (również estetyczny) kraju, a niektóre napisy na budynkach "3 x TAK" można było jeszcze zobaczyć po 40-50 latach.
30 czerwca 1946 r. odbyło się referendum. Prawdziwe dokładne wyniki nie są znane i - prawdopodobnie - nigdy nie będziemy ich znali. Fałszerstwa protokołów i usuwanie kart innych niż "3 x TAK" miały miejsce powszechnie i na wszystkich poziomach. Ogłoszone oficjalnie wyniki miały potwierdzić tezę o poparciu narodu dla nowej władzy, z pewnym wpływem "resentymentów starego myślenia". Wedle dostępnej wiedzy i szacunków historyków, pytanie o senat okazało się sromotną klęską: za hasłem "3 x TAK", do czego wzywały władze, opowiedziało się 28-30 proc. głosujących.
Kierownictwo partii komunistycznej przekonało się, że nawet najbardziej zmasowane działania propagandowe zawiodły. Oczywiście, starano się maksymalnie zdyskontować - zwłaszcza na arenie międzynarodowej - oficjalnie ogłoszone wyniki, ale wobec powszechnego poczucia fiaska podjęto decyzję o przygotowaniu do wyborów w innym trybie. Nie mając zaufania do rezultatów propagandy, zmniejszono wysiłek organizacyjny w jej techniczne przygotowanie, a w zdecydowany sposób odwołano się do siłowej kontroli nad przebiegiem wyborów.
Wojsko i urzędy bezpieczeństwa ze wzmożoną intensywnością przystąpiły do działań przeciwko opozycji, także tej potencjalnej i urojonej. Aresztowano i przesłuchiwano ludzi, którzy byli niegdyś aktywni społecznie, byli posłami czy działaczami samorządowymi, urzędnikami na kierowniczych stanowiskach czy po prostu... byli ponadprzeciętnie wykształceni. Była w tym jakaś logika; wszyscy tacy ludzie teoretycznie mogli nie chcieć być częścią biernej masy.
Na terenie całego kraju zostały powołane specjalne komisje weryfikacyjne, które odbierały prawo do głosowania "kolaborantom", "ludziom odpowiedzialnym za faszyzację kraju i doprowadzenie do klęski wrześniowej" lub czasem nawet jedynie "reakcjonistom". W listopadzie 1946 r. wyznaczono datę wyborów na 19 stycznia 1947. Pod koniec 1946 r. przypuszczono zmasowany atak na opozycyjne PSL - zarówno w prasie, jak i poprzez represje policyjne: dokonywano rewizji w biurach, aresztowano członków władz lokalnych, wzywano na rozmowy do UB szeregowych członków, rozwiązywano pod różnymi pretekstami organizacje partyjne w całych powiatach, "nieznani sprawcy" strzelali do niepokornych działaczy na ulicy (zabitych zostało około 100 osób). W niektórych powiatach pozbawiono prawa do głosowania ponad połowę wyborców. W skali kraju było to ok. 30 proc. uprawnionych. Polskę podzielono na 52 okręgi wyborcze, a w 10 z nich listy PSL zostały unieważnione, 147 kandydatów na posłów, zgłoszonych przez PSL, znalazło się w więzieniu. Szacuje się, że profilaktycznie przed wyborami do więzień trafiło między 100 a 150 tys. osób.
Na kilka tygodni przed wyborami zaczęto wzywać do głosowania zbiorowego, np. zakładami pracy, i do jawnego, by okazać, że głosuje się na "siły demokratyczne". Kto będzie głosował inaczej, uznany zostanie za "reakcjonistę", zapowiadano, że władza zapamięta to i we "właściwy" sposób będzie traktować tych, którzy "przeszkadzają postępowi i demokracji".
Wybory (które na taką nazwę zasługują jedynie z wielką umownością) pokazały siłę oporu społecznego. Oficjalnie komuniści ogłosili, iż zdobyli - jako tzw. Blok Demokratyczny (czyli razem z partiami satelickimi) - 80 proc. głosów. W rzeczywistości szacuje się, że pomimo panującego terroru ok. 60 proc. społeczeństwa zagłosowało na opozycyjny PSL. Wszystko było teraz jasne: w ramach tradycyjnych instytucji demokratycznych nie da się utrzymać nowej władzy.
Wybitny brytyjski znawca Europy Środkowej Sefton Delmer napisał 23 stycznia w poczytnym wówczas londyńskim dzienniku "Daily Express", że dla Polaków zniknął "ostatni cień nadziei". Sytuacja międzynarodowa szybko się zmieniała. Rozpoczynała się zimna wojna. W czerwcu 1947 r. ogłoszono plan Marshalla, który został przez kształtujący się blok moskiewski odrzucony. W polityce wewnętrznej jeszcze do jesieni utrzymał się w rachitycznej formie PSL, póki nie rozpadł się w wyniku aresztowań i normalnego ludzkiego strachu szeregowych członków. Jeszcze niektórzy działacze koncesjonowanej PPS próbowali wypracować dla siebie jakąś niezależność, oszukując się i nie chcąc pogodzić się z tym, że są partią wasalną.
Nadchodzące nowe atakowało; tworzył się nowy klimat społeczny: "bitwa o handel" miała podporządkować komunistycznej władzy warstwy średnie: rzemieślników, sklepikarzy; "ruch współzawodnictwa pracy" miał ująć w karby i zastraszyć robotników, "ruch korespondentów robotniczych i chłopskich" uruchomić mechanizmy masowego donosicielstwa, a kursy przygotowawcze na studia bez matury (a nawet często bez ukończonej szkoły podstawowej) zapewnić nowe, wierne (bo zindoktrynowane) kadry. Ucieczka za granicę przywódcy opozycyjnej PSL Stanisława Mikołajczyka 20 października 1947 r. była już ostatnim akordem dogorywającej demokracji.
Zakończeniem etapu historycznego, który rozpoczął się 19 stycznia 1947 r., były tak naprawdę dopiero wybory z 4 czerwca 1989 r. Wszelkie zaostrzenia kursu, odwilże, protesty, ruchy rewizjonistyczne i dysydenckie to wewnętrzna historia następnej epoki - PRL. Wbrew pozorom największy terror nie panował w Polsce na początku lat 50., kiedy represje miały w dużej mierze charakter wewnętrznych rozliczeń w obozie władzy, ale w okresie poprzedzającym styczniowe wybory z 1947 r.
Autor jest historykiem, pełni funkcję podsekretarza stanu w Kancelarii Prezydenta RP.
Polityka