Tajemnice czarnych skrzynek
Jerzy Miller, szef MSWiA, który jest też przewodniczącym Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, odbierze dzisiaj od Rosjan zapisy rozmów utrwalone w jednej z czarnych skrzynek prezydenckiego tupolewa. Będą to stenogramy dokumentujące ostatnie 30 minut lotu - informuje "Rzeczpospolita".
"Te materiały przybliżą nas do prawdy o przyczynach katastrofy" - ocenia kpt. Robert Zawada, były pilot wojskowy, dziś cywilny i ekspert sejmowej komisji. "Będzie wiadomo, co dokładnie działo się w kabinie, ale też, co równie ważne, jakie komunikaty przekazywał załodze kontroler z wieży w Smoleńsku".
Minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski zapowiedział na konferencji, że po zapoznaniu się ze stenogramami przez Radę Bezpieczeństwa Narodowego materiał zostanie przedstawiony opinii publicznej. Terminu nie podał.
Przekazanie stenogramów ma się odbyć w siedzibie MAK - rosyjskiej komisji badającej katastrofę. Tam czarne skrzynki zostaną odpieczętowane, a ich zawartość przegrana na polskie nośniki cyfrowe. Kwiatkowski liczy, że prócz stenogramów Miller przywiezie zapis w postaci nośnika magnetycznego z nagranymi rozmowami.
Od tragedii pod Smoleńskiem, w której zginęło 96 osób, niebawem miną dwa miesiące. Badają ją prokuratury i komisje: polska i rosyjska. Ale pytań jest wciąż więcej niż odpowiedzi.
Już na starcie pojawiały się wciąż nie rozwiane wątpliwości: o podstawy prawne badania przyczyn katastrofy. Rząd oparł się na konwencji chicagowskiej (o międzynarodowym lotnictwie cywilnym - red.). Nie skorzystał - co ujawniła "Rz" - z polsko-rosyjskiego porozumienia z 7 lipca 1993 r., które pozwala na wspólne badanie katastrof lotniczych.
Tymczasem mimo zapewnień o dobrej pracy strony rosyjskiej wyszłona jaw, że niedokładnie przeszukano teren katastrofy. Dziennikarze i turyści znajdowali przedmioty należące do ofiar. Interweniował minister Kwiatkowski. Rosja zgodziła się, by do Smoleńska przyjechali polscy archeologowie - jednak do tej pory im się to nie udało.
Najwięcej informacji, jakie dotarły do opinii publicznej, dotyczy błędów załogi. MAK i Edmund Klich wskazywali: piloci zlekceważyli ostrzeżenie z systemu TAWS, który na 18 s przed tragedią alarmował, że są blisko ziemi. Inny błąd: do lądowania podchodzili na autopilocie. Kolejny: złe wyszkolenie.
MAK niewiele uwagi poświęciła za to korespondencji wieża-pokład Tu -154. Bez odpowiedzi pozostało kluczowe pytanie: dlaczego Rosjanie nie zamknęli lotniska mimo gęstej mgły? Nie wiadomo też, czy radiolatarnie na lotnisku były sprawne.
Więcej na ten temat - w dzisiejszej "Rzeczpospolitej".