Sonik: to już francuska intifada
Godzina policyjna i inne radykalne kroki francuskich władz są nieuniknione - mówi w rozmowie z INTERIA.PL Bogusław Sonik, poseł PO do Parlamentu Europejskiego, który we Francji mieszkał 14 lat.
INTERIA.PL: Czy to władze francuskie ponoszą winę za eskalację przemocy w całym już niemal kraju i kolejne protesty imigrantów?
Bogusław Sonik: Państwo musi stać na straży respektowania prawa. Tymczasem to, co się dzieje we Francji, to efekt wieloletniego chowania głowy w piasek i niedostrzegania problemów imigrantów. Najpierw przez lata sprowadzano ich ogromną liczbę do pracy we Francji, a potem zostawiono ich samym sobie. Tymczasem oni stracili pracę, dziś bezrobotne są też ich dzieci, mieszkają w zamkniętych osiedlach, są zdani na samych siebie. W dodatku radykalne posunięcia wobec przemocy, jaką ci ludzie rozpętali, są niepopularne, francuska lewica przez lata twierdziła przecież, iż kraj ponosi winę za kolonizację Afryki Pn., zatem imigrantom należą się zasiłki, pomoc, opieka. Przymykano oczy na wiele spraw, byle był spokój.
Dziś spokoju jednak już nie ma. Czy konieczne jest wprowadzenie godziny policyjnej albo nawet stanu wyjątkowego?
Radykalne kroki są już nieodzowne. Godzinę policyjną trzeba wprowadzić, chuligani demolują przecież sklepy, podpalają kościoły. Zresztą przez lata nie używało się we Francji określeń "chuligani" czy tym bardziej "bandyci". Mówiono tylko "młodzi". To dało takie efekty, że kiedy bodajże dwa lata temu odbywał się mecz piłkarski Francja-Algieria, na stadionie połowa widzów, imigrantów z krajów Maghrebu, gwizdała w czasie hymnu francuskiego. Teraz mamy już coś w rodzaju intifady we Francji. Bojówki, które palą niemal wszystko na swojej drodze, po raz pierwszy zyskał w dodatku poczucie wspólnoty. Kolejne pożary i zamieszki to rodzaj konkurowania między sobą - kto więcej spali. Dla tych ludzi, którzy i tak nie mają pracy, a żywią się głównie narkotykami, więzienie nie jest niczym przerażającym. Radykalne środki trzeba było przedsięwziąć już 15 lat temu.
Władze francuskie nie chcą jednak wciąż zdecydować się na godzinę policyjną, bo jako pierwszy wezwał do jej wprowadzenia lider radykalnej prawicy Jean Marie Le Pen. To byłby zatem "niezręczny" krok.
To nie ma znaczenia, kto pierwszy wezwał do podjęcia środków nadzwyczajnych. Najwyższa pora to zrobić. To trochę tak, jak z małym dzieckiem, któremu rodzice mówią, że już ostatni raz tolerują jego postępowanie, o ile coś przeskrobie. Kiedy jednak ten ostatni raz zdarza się wielokrotnie, dziecko przestaje się tym przejmować. Podobnie jest z tymi, którzy wyszli na ulice.
Czy te niepokoje rozleją się także na inne europejskie kraje, gdzie wspólnoty imigrantów są bardzo liczne, np. na Belgię, Niemcy czy Holandię, gdzie już zaczynają się próby podpaleń samochodów? Czy grozi nam zatem "europejska intifada"?
Nie sądzę. Myślę, że to jest przede wszystkim problem polityki francuskiej. Niemniej grozi nam to, że część biorącej udział w protestach młodzieży może trafić do organizacji terrorystycznych - zostanie przez nie przejęta.