Pogoda
Warszawa

Zmień miejscowość

Zlokalizuj mnie

Popularne miejscowości

  • Białystok, Lubelskie
  • Bielsko-Biała, Śląskie
  • Bydgoszcz, Kujawsko-Pomorskie
  • Gdańsk, Pomorskie
  • Gorzów Wlk., Lubuskie
  • Katowice, Śląskie
  • Kielce, Świętokrzyskie
  • Kraków, Małopolskie
  • Lublin, Lubelskie
  • Łódź, Łódzkie
  • Olsztyn, Warmińsko-Mazurskie
  • Opole, Opolskie
  • Poznań, Wielkopolskie
  • Rzeszów, Podkarpackie
  • Szczecin, Zachodnio-Pomorskie
  • Toruń, Kujawsko-Pomorskie
  • Warszawa, Mazowieckie
  • Wrocław, Dolnośląskie
  • Zakopane, Małopolskie
  • Zielona Góra, Lubuskie

Skulich: Strażacy się nie przestraszyli

Najczęściej jest tak, że ludzie, którzy nas obserwują z zewnątrz, a nie mogą mieć jeszcze dystansu, często źle interpretują nasze poczynania - mówił w Kontrwywiadzie RMF FM zastępca Komendanta Głównego Straży Pożarnej Janusz Skulich.

/INTERIA.PL

Konrad Piasecki: Panie generale, dzisiaj wiemy, że 21 osób oniosło śmierć w katastrofie, w pożarze w Kamieniu Pomorskim. Ta liczba wciąż jest poddawana spekulacjom, wciąż są jakieś wokół niej wątpliwości. Skąd one się biorą? Czy rzeczywiście ta liczba może wzrosnąć?

Janusz Skulich: Tak. Wczoraj przeprowadzony został cały proces przeszukiwania tego pogorzeliska. Niestety musimy z przykrością powiedzieć, że stan zwłok nie wskazuje jednoznacznie na liczbę ofiar. Wiem, że koledzy z policji próbują szacować, czy to jest 21, czy być może 22 osoby. To będzie dopiero potwierdzone.

Rozumiem, że nawet po szczegółowych oględzinach pogorzeliska ta liczba cały czas jest jeszcze nie do końca ustalona?

Dokładnie. To dopiero rozstrzygną badania DNA. Poza tym zakładamy, że tam mogło się około tych 77 osób znajdować, ale nie można wykluczyć, że ktoś odwiedził mieszkających tam ludzi, że znalazł się przypadkiem. Stąd te wątpliwości. Koledzy cały czas pracują, żeby je rozwiewać.

Panie generale, czy pan jest w stanie poręczyć, że w Kamieniu Pomorskim strażacy zrobili wszystko, co mogli, żeby uratować mieszkańców płonącego budynku?

Gdybym mógł to zrobić w tej chwili jednoznacznie, pewnie nie byłaby potrzebna nasza praca związana z analizowaniem tego zdarzenia i moja robota.

Czyli takiej osobistej pewności pan nie ma?

Nie byłem na miejscu. Dzisiaj, zaraz po tym spotkaniu w redakcji, jadę do Kamienia Pomorskiego, żeby się zapoznać ze wstępnymi ustaleniami, których już tam dokonali moi koledzy, pracujący na miejscu.

Bo pan wie, że opowieści rodzin brzmią straszliwie? Ci ludzie mówią, że pomoc przyszła za późno, a gdy dotarła to strażacy byli zagubieni i przestraszeni. To możliwe?

Panie redaktorze, my z takim zjawiskiem spotykamy się codziennie. Ja w szczególności kilka lat temu. Proszę sobie przypomnieć, te pierwsze relacje mówiły o tym, że jest chaos, bałagan, że strażacy nie wiedzieli, co mają robić.

Mówi pan o Katowicach?

Tak. Często jest tak, że na początku mamy relacje emocjonalnie związanych ludzi z tym całym miejscem, z ludźmi, którzy są dotknięci tragedią. To jest ogromna tragedia. Wiem, że lepiej ją byłoby odreagować, gdyby się od razu znalazł winny, żeby można było pokazać palcem: "Oto ten, który spowodował to wszystko. Ponosi za to odpowiedzialność". Łatwiej nam jest wtedy to odreagować.

Tak, ale jednak nie jest łatwe poszukiwanie winnych. Po tej katastrofie w Katowicach wy - strażacy - byliście bohaterami, wasze bohaterstwo, to wszystko, co zrobiliście tam na miejscu tragedii było opiewane, a dzisiaj słyszymy dramatyczne opowieści: "Mojej siostrze mogli życie uratować. Sam osobiście tam wywaliłem drzwi, a strażak uciekł - strażak, który ma obowiązek ludziom życie ratować". Skąd jest to wrażenie tchórzostwa strażaków?

Jeszcze raz powiem, że pewnie z tego emocjonalnego podejścia. My to rozumiemy. My stale to przerabiamy w różnych tragicznych okolicznościach. Najczęściej jest tak, że ludzie, którzy nas obserwują z zewnątrz, a nie mogą mieć jeszcze dystansu, ocenić chłodno nie mogą tych wszystkich zdarzeń, często źle interpretują nasze poczynania. Ja widziałem policjanta trzy lata temu, który stał i nie chciał wpuścić do hali człowieka, który bardzo chciał - tak jak ten pan - ratować jakąś swoją bliską osobę. Słyszałem, jakie obelgi na niego rzucano, że nie ratuje, tylko stoi. Ale ja będę bronił tego policjanta, bo on tam został postawiony po to, żeby właśnie nikt nie wszedł do hali.

Ale w tej chwili nie powie pan z całą odpowiedzialnością, że każda próba wejścia do tego budynku skończyłaby się śmiercią strażaka?

Tego, o którym mówimy?

Mówimy o Kamieniu Pomorskim.

Widziałem ten obiekt w relacjach środków masowego przekazu. Dziś przed audycją mówiłem, że nie najlepiej to wygląda. Rzeczywiście wygląda na to, że druga i trzecia kondygnacja tego budynku miała taką konstrukcję... Zresztą taki był skutek - całkowicie właściwie została zniszczona. Jedną z podstawowych zasad prowadzenia działalności ratowniczej jest to, żeby maksymalnie zapewnić bezpieczeństwo również ratownikom, bo tylko zdrowi i żywi ratownicy mogą udzielić innym pomocy.

A co by to oznaczało dla tych strażaków, gdyby rzeczywiście zawiodły ich nerwy i się przestraszyli. Tacy ludzie mogliby pozostać w służbie?

Ma pan na myśli taką sytuację, w której stwierdzilibyśmy, że rzeczywiście oni odstąpili od prowadzenia działalności ratowniczej ze względu na obawę?

Tak.

Nie. Tu jestem pewien. Ci strażacy tak nie postępowali. Za to ręczę, że ci strażacy nie wykonywali wszystkiego, czego oczekiwali ludzie, którzy stali na zewnątrz, z tego powodu, że się bali czy chcieli chronić swoje własne zdrowie.

Czyli to nie był strach? I pan za to dzisiaj ręczy?

Tego jestem pewien.

A czy reakcja na wybuch pożaru była dostatecznie szybka i zdecydowana?

Tak. Z tego co udokumentowaliśmy do tej pory, na naszych rejestratorach zgłoszenie zostało zarejestrowane o godz. 0.40. Z kolei rejestratory, które rejestrują korespondencje radiowe między pojazdami a stanowiskami, zapisały zgłoszenie o godz. 0.43 - dowódca mówi, że jest już na miejscu.

Ale nie jest tak, że oni zostali zawiadomieni zbyt późno? Bo ten budynek już zdaje się kompletnie płonął, kiedy oni zostali zawiadomieni.

Znowu spekulujemy. My musimy rozważyć dwa warianty: rzeczywiście szybkiego rozwoju pożaru związanego z konstrukcją lub znacznie wcześniejszego momentu powstania pożaru, jego swobodnego rozwoju i dopiero zawiadomienia straży pożarnej. Niestety był w takiej fazie, że los już nie dał żadnych szans ratownikom, żeby gasić ten budynek, a przede wszystkim ratować tych ludzi.

Panie generale, a czy w tym budynku w ogóle powinni mieszkać ludzie? W ogóle powinny mieszkać rodziny z dziećmi? W budynku o takiej konstrukcji, który się tak szybko palił?

Zbadaliśmy już mniej więcej historię tego obiektu. On powstał w latach 70., z pewnością też nie na wieki, tylko pewnie jako budynek tymczasowy, hotel robotniczy. I paradoksalnie nieźle wyposażony jak na ówczesne czasy - w instalację sygnalizacji pożaru, portier był tam całą dobę.

Wtedy, a dzisiaj?

Dzisiaj przedmiotem naszych ustaleń jest stwierdzenie, czy ten obiekt mamy traktować jako hotel czy jako budynek mieszkalny. Budynki mieszkalne mają znacznie łagodniejsze warunki bezpieczeństwa.

Ale powinni tam mieszkać ludzie? Powinny tam mieszkać rodziny z dziećmi czy nie?

Pod względem technicznym? Oczywiście, że ludzie mieszkający tam - to jest ryzyko. Zawsze, jeśli mieszkamy w czymś, co może się szybko spalić, szybko zatopić, to jest ryzyko. Ale dzisiaj jeszcze bałbym się rozstrzygać jednoznacznie, czy te warunki techniczne odpowiadają naszym wymaganiom czy nie.

RMF

Zobacz także