- To prawdziwa cybermafia. Wszystkie nasze tropy prowadzą za wschodnią granicę. Ale tam się gubią - mówi gazecie jeden z policjantów zaangażowanych w śledztwo. Śledztwo, którego istnienie ujawniła "Dziennikowi" policja, trwa od dwóch lat i skończyło się na razie zarzutami prokuratorskimi dla blisko stu osób. To ludzie, którzy w zmyślnej machinie były jedynie płotkami. - Nie dotarliśmy do hakerów i organizatorów, wszystkie tropy mówią, że to Rosjanie - przyznaje jeden z funkcjonariuszy. Mechanizm pokrótce wyglądał tak: bandyci znajdowali "słupy" - osoby, które zgadzały się na założenie konta internetowego i przepuszczenie przezeń 100 tys. brudnych złotych. W zamian dostawali 10 proc. łupu. Ofiarami byli niczego nieświadomi posiadacze rachunków internetowych. Hakerzy włamywali się do ich komputerów i przelewali pieniądze na konta "słupów". Ci ostatni mieli proste zadanie: gdy zbiorą 100 tys., mieli wypłacić 90 proc. sumy i przelać je za pomocą Western Union. Gotówka trafiała - jak twierdzi policja - za wschodnią granicę. Tu ślad po niej ginie. Pierwszy etap był najtrudniejszy. Bandyci zarażali najpierw wybrane komputery złośliwym wirusem, który przekierowywał użytkowników na utworzone zawczasu fałszywe strony ich banków. - Jednym z elementów wirusa jest aplikacja, która służy do przechwytywania wszystkich danych wprowadzanych przez użytkownika komputera. Następnie wystarczy, że użytkownik komputera wejdzie na stronę swojego banku, aby wirus automatycznie przekierował go na fałszywą witrynę - tłumaczy rzecznik warszawskiej prokuratury okręgowej Mateusz Martyniuk. Ofiary miały pewność, że nadal są na bezpiecznej stronie internetowej. Podawały kody, hasła i loginy - bandyci mogli się dzięki nim dostać do ich prawdziwych kont i zrobić przelew. Teraz następował etap numer dwa. Pieniądze trafiały na rachunki osób, które wcześniej zgodziły się na współpracę z przestępcami. Chętnych rekrutowano drogą mailową. Dla wielu ludzi propozycja łatwego zarobienia 10 tys. zł była kusząca. Nie zadawali zbędnych pytań. Wszyscy, którzy wpadli, to właśnie pośrednicy tego szczebla. "Wśród nich są studenci, bezrobotni, ale zdarzył się również nauczyciel akademicki i bogaty biznesmen" - twierdzi rozmówca gazety w policji. Dalsze szczegóły - w publikacji na łamach "Dziennika".