Rok podwyżek
Przez pierwsze dwa lata od wstąpienia do Unii płace Polaków dreptały w miejscu. Wyraźniej, bo o ponad 4 proc., wzrosły w 2006 r. Za to obecny rok ekonomiści zapowiadają jako rok podwyżek, wymuszonych dramatyczną zmianą na rynku pracy. Jeszcze przed chwilą mieliśmy najwyższe bezrobocie w Europie, teraz zaczyna brakować rąk do pracy.
Już widać, że dotychczasowe taryfikatory płacowe dla wielu grup zawodowych trzeba wyrzucić na śmietnik. Za dotychczasowe pieniądze murarz, zbrojarz czy betoniarz ani myśli pokazać się na budowie. Spawacze, jeśli nie dostaną tyle co w Berlinie, czyli 2-3 tys. euro, też nie zamierzają wracać do kraju. Czyżbyśmy zaczynali z zarobkami gonić Europę? Sprawcami tego trzęsienia ziemi są: masowa emigracja oraz mocno nakręcona koniunktura, które obnażyły żałośnie nieporadny system kształcenia. Ale spodziewać się należy, że swoje dołoży też globalizacja. W każdym razie zrobiło się ciekawie.
Państwo nie jest dobrze przygotowane do śledzenia tych zmian. - Wiedzy dostarczać mu mają powiatowe urzędy pracy, ale one same jej nie mają - uważa Irena Wóycicka z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. Do pośredniaka przychodzi się po to, by zostać zarejestrowanym. Pracy i ludzi do niej szuka się dziś zupełnie gdzie indziej. Wiedzy, za ile ich można pozyskać, tym bardziej. Nic dziwnego, że w Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej na pytanie, jakie zawody są obecnie najbardziej poszukiwane, bezradnie rozkładają ręce. Nie wiedzą. Samoobrona, której kadry obsadziły resort, akurat tym się nie interesowała.
Popyt na wiedzę o rynku pracy gwałtownie wzrósł natomiast w przedsiębiorstwach. Ich szefowie, a zwłaszcza dyrektorzy od zasobów ludzkich (czyli HR - human resources - jak się ich dziś modnie nazywa), starannie ukrywają zdenerwowanie, ale po cichu już się do tej rosnącej presji płacowej przygotowują.
Polityka