Priorytet może iść... rok
Biznesmen z Zamościa stracił szansę na 500 tys. zł unijnej dotacji, bo poczta o tydzień spóźniła się z doręczeniem listu priorytetowego. Poczta tłumaczy, że list priorytetowy może iść nawet rok - pisze "Gazeta Wyborcza".
Swój wniosek biznesmen wysłał listem priorytetowym 3 stycznia - trzy dni przed ostatecznym terminem. Taki list - jak podaje poczta - powinien trafić do adresata następnego dnia. Trafił po tygodniu.
Jak pisze "GW", poszkodowany wynajął prawnika i w przyszłym tygodniu podaje pocztę do sądu. Będzie się domagał od niej 500 tys. zł. Ale pocztowcy twierdzą, że przyjmując list priorytetowy, niczego nadawcy nie gwarantują. - My jedynie deklarujemy, że przesyłka dotrze w określonym czasie i ponad 80 proc. listów priorytetowych rzeczywiście dociera. Ale nie gwarantujemy, że tak będzie. Prawo nas do tego nie zobowiązuje - tłumaczy rzecznik Poczty Polskiej, Radosław Kazimierski. Mało tego, prawo nie zobowiązuje poczty do dostarczania listu priorytetowego nawet w ciągu miesiąca czy roku.
Jeśli taki list zaginie, poczta zwraca maksymalnie pięćdziesięciokrotność pobranej za wysyłkę opłaty. W przypadku listu priorytetowego (koszt wysłania 4,20 zł) jest to 210 zł. - Mogę tylko powiedzieć przepraszam. Pan Janusz ma prawo wytoczyć nam proces cywilny, a my będziemy czekać na wyrok sądowy - mówi "GW" Kazimierski. W historii Poczty Polskiej nie przypomina sobie podobnego procesu.