Polscy komandosi stchórzyli w Iraku?
Trwa śledztwo o ostrzelanie afgańskiej wioski Nangar Khel, a tymczasem w cieniu tej sprawy przed warszawskim sądem garnizonowym toczy się bezprecedensowy proces polskich komandosów służących w Iraku - pisze "Gazeta Wyborcza".
Marcin i Kamil to sanitariusze, trzeci - Radek - był kierowcą sanitarki. 7 lutego ub. roku polski konwój wpadł w zasadzkę terrorystów. Zginął żołnierz 25. Brygady Kawalerii Powietrznej z Tomaszowa Mazowieckiego st. szer. Piotr Nita. Zdaniem prokuratury oskarżeni byli tak sparaliżowani strachem, że mimo rozkazu dowódcy nie wyszli z sanitarki, by pomóc rannym kolegom. Nie zabrali też ciała zabitego.
- Waliłem w drzwi, żeby mi otworzyli. Patrzę na nich, a na ich twarzach widzę tylko przerażenie! - opowiada kpt. Sławomir K., dowódca konwoju, ranny w tym zamachu.
Sąd ma kłopot z ustaleniem przebiegu wydarzeń. Oskarżeni twierdzą, że wyszli z sanitarki i zabrali ciało Nity. Większość żołnierzy nie pamięta szczegółów tragedii.
Nie ma paragrafu na tchórzostwo, ale oskarżonym żołnierzom postawiono zarzut: "nieudzielenie pomocy i odmowa wykonania rozkazu". Grozi im dziewięć lat więzienia.
Armia pozbywa się dwóch oskarżonych. Kamilowi K. i Marcinowi M. wojsko odmówiło przedłużenia kontraktów. - Chłopcy ze szwadronu już im nie ufają - mówi dowódca 25. Brygady płk Marek Sokołowski.
INTERIA.PL/PAP