Pogoda
Warszawa

Zmień miejscowość

Zlokalizuj mnie

Popularne miejscowości

  • Białystok, Lubelskie
  • Bielsko-Biała, Śląskie
  • Bydgoszcz, Kujawsko-Pomorskie
  • Gdańsk, Pomorskie
  • Gorzów Wlk., Lubuskie
  • Katowice, Śląskie
  • Kielce, Świętokrzyskie
  • Kraków, Małopolskie
  • Lublin, Lubelskie
  • Łódź, Łódzkie
  • Olsztyn, Warmińsko-Mazurskie
  • Opole, Opolskie
  • Poznań, Wielkopolskie
  • Rzeszów, Podkarpackie
  • Szczecin, Zachodnio-Pomorskie
  • Toruń, Kujawsko-Pomorskie
  • Warszawa, Mazowieckie
  • Wrocław, Dolnośląskie
  • Zakopane, Małopolskie
  • Zielona Góra, Lubuskie

Politycy w kapciach: Człowiek o jednej twarzy

Był wicepremierem, ministrem finansów, politykiem roku. Ma iloraz inteligencji 140 i zbiera korkociągi. Nie sypie anegdotami, ale bywa fantastycznie autoironiczny.

/Agencja SE/East News

Marek Borowski 4 stycznia skończy 61 lat. Żonaty, ma dorosłego syna i trzech wnuków. Absolwent Wydziału Handlu Zagranicznego SGPiS (dziś SGH). Był wicepremierem i ministrem finansów (1993-1994), a także marszałkiem Sejmu (2001-2004). W 2005 roku startował w wyborach prezydenckich, uzyskując poparcie ponad 1,5 mln (10,33 proc.) głosujących.

Obecnie pełni funkcję przewodniczącego Socjaldemokracji Polskiej, a podczas ostatnich wyborów samorządowych ubiegał się o fotel prezydenta Warszawy. Dwa lata temu internauci przyznali mu tytuł Polityka Roku.

Marek Borowski ma iloraz inteligencji 140. Kilka lat temu nie zawahał się go publicznie zbadać w ogólnopolskim teście organizowanym przez TVN (tym samym, w którym Jan Rokita nie zgodził się na publikację swojego wyniku). Nic dziwnego, że szef socjaldemokratów uwielbia łamigłówki logiczne - jego zdaniem szare komórki trzeba nieustannie zmuszać do wysiłku. Polityki, której poświęcił już kilkadziesiąt lat swojego życia, za nic w świecie nie porównałby jednak do zagadek logicznych. - Łamigłówki kierują się jakimiś regułami, a polityka nie bardzo - mówi z przekonaniem. - Polityka to raczej gra w karty, gdzie po pierwsze - kształt talii nie jest dokładnie znany, po drugie - pojawiają się jakieś dziwne karty, a na dodatek niektórzy grają znaczonymi. Co gorsza - mój wpływ na bieg zdarzeń jest raczej ograniczony.

A jednak polityka upomniała się o niego na dobre w marcu 1968 roku. Wprawdzie już kilka lat wcześniej należał do założonego przez Adama Michnika Klubu Poszukiwaczy Sprzeczności - nieformalnej grupy dyskusyjnej, ale dopiero wydarzenia marcowe nadały autentyczny bieg jego politycznemu życiorysowi. Gdy na SGPiS studenci szykowali wiec, Borowskiego nie było na uczelni. W domu odebrał telefon od swojej dziewczyny (a później żony) Halinki. Niebawem dołączył do kolegów, stanął na czele studenckiego protestu. Ceną za wystąpienie przeciw polityce partii rządzącej był zakaz prowadzenia kariery naukowej i zakaz pracy w handlu zagranicznym. W rezultacie, po skończeniu studiów musiał stanąć za ladą stoiska w warszawskich Domach Centrum. Koleżanki ekspedientki długo traktowały go podejrzliwie, bo nie mogły po prostu uwierzyć, że absolwent SGPiS pracuje jako sprzedawca i nie jest czyjąś "wtyczką". W ramach sankcji za udział w marcowych protestach Borowskiego usunięto też z PZPR, ale zdecydował się wrócić w szeregi partii w 1975 roku.

Z nową lewicą, już po przełomie 1989 roku, doszedł do najwyższych stanowisk w państwie. Był wicepremierem, ministrem finansów, potem marszałkiem Sejmu. Gdy w lutym 1994 roku dowiedział się z gazet, że premier Waldemar Pawlak zwolnił jego zastępcę, wiceministra finansów Stefana Kawalca, za rzekome nadużycia przy prywatyzacji Banku Śląskiego, natychmiast podał się do dymisji. To wtedy wygłosił pamiętne zdanie: "Funkcje można sprawować różne, ale twarz ma się tylko jedną".

W czasie ubiegłorocznej kampanii prezydenckiej zarzucano mu, że mało się uśmiecha: "Uchodzę za człowieka ponurego, ale od dziś to się zmieni" - zapowiedział wtedy podczas jednego ze spotkań przedwyborczych, ale na szczęście słowa nie dotrzymał. Na szczęście, bo jego poczucie humoru jest wysmakowane i inteligentne, więc szkoda by było, gdyby zamienił się w dowcipkującego wesołka. Borowski nie sypie anegdotami i żartami, ale za to bywa fantastycznie autoironiczny, z dowcipnym dystansem do siebie i innych.

Jakieś dwa lata temu nieoczekiwanie przyznał, że...

z Rokitą ma pewien kłopot.

"Jesteśmy do siebie podobni fizycznie. Wyprowadza mnie z równowagi, gdy mój niespełna dwuletni wnuk widząc go w telewizji, krzyczy: Dziadzia!".

Dziś czterolatek nie ma już żadnych wątpliwości, kto jest jego dziadkiem, a niedawno namówił go nawet na pierwszą wspólną partyjkę szachów: "Jaś jest dość zamknięty, widać, że myśli intensywnie, ale niewiele mówi i trudno go wyciągnąć na rozmowę. Ma jednak co pewien czas jakieś spostrzeżenia, które wskazują na to, że w jego dziecięcym rozumku coś się dzieje".

Panów zaczyna łączyć coraz więcej wspólnych zainteresowań: "Głównie skupiam się z nim na zajęciach ogólnorozwojowych" - mówi Marek Borowski, a ja spodziewam się, że usłyszę za chwilę o wspólnych wycieczkach rowerowych albo przynajmniej spacerach. Nic z tych rzeczy. - Chętnie gramy w karty, np. w wojnę - polityk precyzuje swoją definicję "zajęć ogólnorozwojowych". - U mnie stoi wszędzie pełno szachów, i Jaś któregoś dnia powiedział po prostu: Pograjmy w szachy. Zacząłem go trochę poduczać, graliśmy już parę razy i widzę, że się nie nudzi. Oczywiście wygrywa nieustannie - śmieje się Marek Borowski.

Jaś jest jego najstarszym wnukiem. Dwa lata temu przyszli jeszcze na świat bliźniacy. Trzech małych chłopców przewróciło do góry nogami życie Kuby Borowskiego i jego żony Agnieszki. - Kiedyś marzyłem o wnuczce - przyznaje dziadek polityk, ale teraz jakakolwiek wzmianka na ten temat to najskuteczniejszy sposób, aby syn natychmiast kończył rozmowę. Rzeczywiście, do tego, co mają teraz w domu, najlepiej pasuje słowo "sajgon".

Karty, a konkretnie brydż - to po szachach i łamigłówkach kolejny "nałóg" Marka Borowskiego. Tym bardziej ważny, że w pewnym sensie zdeterminował jego życie.

Jeszcze w czasach studenckich startował w brydżowych turniejach. Przed jednym z takich spotkań raptem zabrakło mu partnera do gry. Rozpoczęły się nerwowe poszukiwania, w które włączyła się koleżanka. Wkrótce przyprowadziła swoją przyjaciółkę z roku i mówi:

"To jest Halinka. Halinka gra w brydża".

- Uśmiałem się serdecznie - wspomina Borowski, bo jak Halinka w ogóle może grać w brydża. Może i te karty sobie rozrzuca, ale na pewno nie gra w brydża. To nie jest możliwe?.

Pamięta, że miło sobie pogadali, ale poszukiwania partnera turniejowego wciąż trwały. Wreszcie tuż przed rozpoczęciem zawodów zdecydował się, chcąc nie chcąc, na Halinkę, która sprawiała wrażenie, jakby jej na wspólnej grze wcale nie zależało: "Była raczej taka: nie chcesz - to nie. Traktowała mnie z lekką pobłażliwością".

Ku zaskoczeniu pana Marka, podczas turnieju Halinka nie tylko rozkładała karty na stole, ale jeszcze go strofowała, gdy zapominał o wyćwiczonych wcześniej elementach gry.

Przyznał kiedyś w kampanii prezydenckiej, że podjęcie decyzji o starcie nie przyszło mu łatwo: "Mam taki zwyczaj, że nad poważnymi decyzjami życiowymi zastanawiam się, czasami za długo. Nawet nad decyzją o małżeństwie zastanawiałem się dość długo. Ale jak ją podejmę, to jestem konsekwentny".

W domu więc konsekwentnie od wielu lat realizuje to, co pani Halina zarządzi, choć opowiadając o tym, wykazuje typową dla mężczyzn, niczym nie uzasadnioną wiarę w swoją samorządność i niezależność, a nawet możliwość wpływania na bieg domowych wydarzeń. "Żona zajmuje się prowadzeniem domu. W zasadzie nie ma już potrzeby majsterkowania, wbijania kolejnych gwoździ, bo ten etap mamy za sobą. Mam więc cały czas swoją skrzynkę z narzędziami, ale od dłuższego czasu już nie muszę się tym zajmować. Natomiast jeżeli tylko coś trzeba ustawić: programy telewizyjne, nagrywanie, zegary - zwłaszcza te elektroniczne - to jest moje zadanie. A także wszystkie ciężkie roboty, takie jak przenoszenie czy wynoszenie".

Ale choćby wymienił jeszcze nie wiadomo jak długą listę, to i tak głównym obowiązkiem Marka Borowskiego w domu jest utrzymywać porządek: "Żona znana jest z tego, że jest bardzo pedantyczna, zawsze wszyscy podkreślają, że u nas wszystko lśni i leży na swoim miejscu. Zostałem już przyuczony i wiem, że rzeczy mają "swoje miejsce", choć zdarza się, że bywam troszeczkę niesforny. Kocham układać rzeczy na swoim biurku tak jak mi się podoba, co - nie ukrywam - może sprawiać niekiedy wrażenie bezładu".

Gdy żona jednak nada przedmiotom pana Marka własny porządek, on nerwowo do niej wydzwania w poszukiwaniu czegoś bardzo ważnego. "Zdarzają się wtedy pewne scysje, ale generalnie nie rozwalam ubrań, nie wieszam ich byle gdzie, zdejmuję buty - jestem bardzo porządny. Myślę, że żona wyrobiła we mnie po prostu pewien zmysł estetyczny, bo pod tym względem byłem niewykształcony".

Borowski całkowicie zdaje się też na żonę przy wyborze ubrań. "Ubiera mnie, zawsze wszystko przygotowuje. To, że teraz po latach potrafię sam zdecydować, jak się ubrać, to niewątpliwie jej zasługa. Dzięki niej wyuczyłem się, co do czego pasuje, a co nie".

Mąż z dostawą do domu

W czasach swojej największej publicznej aktywności Marek Borowski - wicepremier czy marszałek Sejmu - wiele godzin spędzał poza domem. Żona nauczyła się, że z domowymi obowiązkami musi - chcąc nie chcąc - radzić sobie sama. Wiedziała, że nie może liczyć na jego codzienną pomoc, i jakiekolwiek zmiany rodzinnego obyczaju bywały niekiedy dla obojga kłopotliwe: "Kiedyś pracowałem 6 dni w tygodniu. W sobotę wychodziłem do Sejmu o godz. 10 i wracałem po południu. Kiedyś miałem jednak sobotę wolną i zostałem w domu. Nie wiedziałem, co mam robić, patrzyłem na żonę, a ona oczekiwała, że jednak sobie pójdę".

Oboje musieli się do swojej obecności na nowo przyzwyczaić, gdy po ubiegłorocznych wyborach Marek Borowski nie wrócił do Sejmu. Jego polityczny odpoczynek nie trwał jednak długo - wziął się za budowanie nowej formacji lewicowej i wystartował w wyścigu o fotel prezydenta Warszawy. Teraz szykuje socjaldemokratów do kolejnych wyborów parlamentarnych.

Większość przygotowań do nadchodzących świąt jest znów wyłącznie na głowie pani Haliny. Korzysta przy tej okazji z dobrodziejstw sklepów internetowych, ale z żalem zauważa w swoim blogu: "Gdybym chciała znaleźć męża, z dostawą do domu - bo ten, co jest, to go na ogół nie ma - zapewne też dostarczą".

Tatar dobrze zmieszany

Gdy Marek Borowski chce żonie zrekompensować swoją długą nieobecność, szykuje tatara. To jego popisowe danie, trochę na przekór własnemu wyborczemu hasłu: "Żadnych popisów!". Jako umysł ścisły, do siekania wszystkich niezbędnych składników podchodzi bardzo metodycznie.

"Mam takie wewnętrzne przekonanie, że byłbym świetnym kucharzem, gdybym zajął się tym na serio. Na razie potrafię niewiele. Robię jajka sadzone z dużą wprawą, a - tak już na poważnie - faktycznie bardzo dobrego tatara. Szykuję go tak długo, że już wszyscy są mocno zniecierpliwieni, ale potem nie żałują."

W czym w takim razie tkwi tajemnica tatara zrobionego przez Marka Borowskiego? - W ingrediencjach, których trzeba dodać tyle, ile trzeba - tłumaczy polityk dość tajemniczo. W grę wchodzi dużo rzeczy, i cebula, i ogórek, i grzybki marynowane, następnie kapary. Oczywiście do tego jajko, oliwa, magi, sól, pieprz, a na końcu cytryna.

Cała sztuka w proporcjach, żeby nie przesadzić z czymś, bo wtedy jest kłopot. - Zniwelować wpływ czynnika nadmiernego jest potem bardzo trudno - kończy w naukowym duchu.

Dzięki przyjaźni pani Haliny z internetem jest duża szansa, że przygotowania do świąt przebiegną w ich rodzinie wyjątkowo spokojnie, bez gorączkowego biegania po zatłoczonych sklepach (materiał powstał przed świętami). Już kolejny rok z rzędu nie tylko produkty do świątecznych potraw, ale także prezenty dla rodziny i przyjaciół zostaną sprowadzone z wirtualnych sklepów. Nawet Święty Mikołaj, ten sam co w zeszłym roku, pochodzi z sieci. Wcześniej wspólnie z wnukami ubiorą choinkę. Pan Marek już cieszy się na wigilijne menu, bo jak mówi: "to dużo przystawek, a ja jestem właśnie taki przystawkowy".

Ryba po grecku, karp w galarecie, śledzie w każdej postaci - to będzie najchętniej jadł w święta. Z przyjemnością sięgnie też po zupę grzybową, a na deser zje sernik.

W końcu będzie można trochę zwolnić, posiedzieć w domu z rodziną. Pewnie przyda się też któryś z dużego zbioru korkociągów, które Marek Borowski kolekcjonuje od trzech lat. Ma ich teraz prawie 80 sztuk i by wszystkie pomieścić, zrobił nawet specjalną szafę. Jak to w święta, pewnie też trochę powspominają: "Śmieję się zawsze, że są takie wydarzenia z przeszłości, które wspominamy wspólnie, ale poza nimi są takie, które tylko ja pamiętam, albo takie, które tylko żona pamięta. Ja generalnie pamiętam dobre rzeczy, a ona na przykład takie, kiedy zachowałem się nie tak jak trzeba. Jest nawet takie powiedzenie: Kochająca żona zawsze ci wybaczy, ale nigdy ci nie da zapomnieć, że ci wybaczyła" - żartuje polityk.

"Więc z nami tak właśnie jest. Na szczęście tych wspólnych wspomnień mamy wystarczająco dużo".

Agnieszka Laskowska

Angora

Zobacz także