Pielęgniarki: Dr G. był despotyczny i surowy
Surowy, despotyczny i wybuchowy - tak o kardiochirurgu Mirosławie G. wyrażała się część pielęgniarek zeznających na procesie lekarza; niektóre jako powód swojego odejścia wskazywały fatalną atmosferę pracy. Doktor broni się, że był wymagający dla dobra pacjentów.
- Był surowy, despotyczny, nie tolerował sprzeciwu i niezgody na swoje pomysły, jak ktoś zrobił coś wbrew niemu, nie pozwalał stawać ze sobą do stołu operacyjnego - wspominała jedna z instrumentariuszek. - Bardzo długo pracowałyśmy. Między zabiegami można było tylko chwilę odpocząć, nawet kanapki spożywałyśmy w biegu; nie było kiedy iść do toalety - mówiła. - Wiele koleżanek doprowadził do łez. Mnie też kiedyś skarcił i uderzył po ręce w czasie zabiegu mówiąc, że za wolno się ruszam - relacjonowała.
Inna pielęgniarka pracująca na oddziale pooperacyjnym oceniła, że nigdzie nie było jej tak źle jak za czasów G. na kardiochirurgii, gdzie "panował strach przed ordynatorem, było nerwowo i stresowo". - Jak szefem był Zbigniew Religa, do pracy szło się z ochotą, jak doktor G. - ze ściśniętym żołądkiem. Były przypadki wypalenia zawodowego, odechciewało się wszystkiego - mówiła.
Jak zeznała, G. mówił pielęgniarkom, że na ich miejsce jest mnóstwo koleżanek ze Wschodu, które chętnie przyjadą do pracy. - Jak brakowało rękawiczek i domagałyśmy się ich, powiedział, że się nie nadajemy do zawodu, skoro brzydzimy się pacjentów. Nie znam pielęgniarki, która brzydzi się chorego - dodała, nie kryjąc irytacji. Powiedziała też, że była tak zdeterminowana, by nie pracować z G., że zdecydowała się na drugie dziecko i odeszła na urlop wychowawczy.
- Trudno pracować, gdy w każdej chwili może wpaść szef i zacząć krzyczeć. Zdarzało się, że krzyczał bez powodu, ale to nigdy nie były wulgaryzmy - zeznawała kolejna pielęgniarka wskazując, że kardiochirurg dużo operował, był wzywany także nocą, miał mało czasu na regenerację sił i czasami mógł być poddenerwowany.
- Nieraz życzyło się doktorowi różnych rzeczy. Na przykład, żeby wyjechał za granicę - w jedną stronę i już nie wrócił. Ale nikt nie życzył mu tego, co go spotkało. Zdenerwowała mnie informacja, że go aresztowano - mówiła pytana przez obrońcę o reakcję na wieść o zatrzymaniu lekarza.
W ocenie oskarżonego, rotacja personelu na oddziale wynikała z faktu, że nie wszyscy mają predyspozycje do pracy w kardiochirurgii, są wystarczająco wytrzymali psychicznie. Podkreślał, że długie godziny pracy były podyktowane zwiększeniem ilości operacji.
G. przekonywał, że zakaz spożywania napojów na dyżurach - poza wyznaczonym do tego pokojem - był podyktowany obawą, by nie doszło do zalania urządzeń. Analogiczny zakaz jedzenia poza pomieszczeniem socjalnym był - jak mówił - podyktowany względami bezpieczeństwa, nie złośliwością. Jak wyliczał, wprowadzenie wymogów noszenia białych skarpetek czy upinania włosów to nie fanaberia, a troska o pacjentów.
Zdaniem dr G. niezadowolenie części personelu mogło wynikać z faktu, że wprowadził dyscyplinę, a za doktora Religi panował większy luz.
Jak mówił w piątek jeden z lekarzy Krzysztof M., który odszedł z placówki MSWiA do innego szpitala krótko po przyjściu Mirosława G., za G. nastąpił "ilościowy skok operacji". Wcześniej ich ok. 300 rocznie, a liczba ta doszło do ok. 800.
Pytany czy jego zdaniem G. postępował w myśl zasady, że dobro pacjenta jest najwyższym prawem, lekarz zamilkł na dłuższą chwilę. - Długo się zastanawiałem nad odpowiedzią, czy to było dobre dla pacjenta. Lekarze byli często przemęczeni, w słabej formie - powiedział.
- Prof. Antoni Dziatkowiak, pytany przez jakiego chirurga chciałby być operowany, powiedział, że "przez wyspanego". Nie wiem jak długo lekarze mogą funkcjonować tak, że przez trzy dni nie wychodzą ze szpitala, jak zdarzało się to na kardiochirurgii - dodał świadek.
Lekarz zeznał, że zdarzały się sytuacje, gdy nie płacono za nadgodziny, bo ujmowano je w ramach uznaniowych premii. - Ale jak rozumiem, oczywiście to też było dla dobra pacjentów - dodał z przekąsem.
48-letni dr G., który obecnie pracuje w prywatnej klinice, jest oskarżony o 41 przestępstw korupcyjnych, naruszenie praw pracowniczych personelu warszawskiego szpitala MSWiA i zmuszanie pracownicy szpitala do "innej czynności seksualnej". Grozi mu do 10 lat więzienia.
INTERIA.PL/PAP