Minarety jak rakiety
Naftowi szejkowie przestaną wkrótce paradować we wspaniałych rolexach, a arabscy miłośnicy łakoci zajadać słynne na cały świat szwajcarskie czekoladki. Wszystko za sprawą nieoczekiwanego powodzenia referendalnej inicjatywy "Stop minaretom".
Szwajcarzy - niekwestionowani mistrzowie świata w dyscyplinie zwanej demokracją bezpośrednią - naprawdę potrafią korzystać z przysługujących im szczególnych praw. Głosują nogami - i to do samego końca. Potwierdzili to także podczas niedawnego referendum w sprawie wprowadzenia zakazu budowy minaretów na terenie Kraju Kantonów.
I dlatego zwycięstwo zwolenników takiego rozwiązania nie jest wcale aż tak wielkim zaskoczeniem, jak mogłyby to sugerować niekorzystne dla nich przedreferendalne sondaże. Niewykluczone też, że skutki referendum w Szwajcarii mogą okazać się o wiele poważniejsze niż tylko drobny retusz tamtejszej konstytucji czy bardzo prawdopodobny bojkot szwajcarskich towarów przez cały muzułmański świat.
Prosimy nie zasłaniać widoku
Tykająca bomba minaretowa ujawniła się po raz pierwszy w niewielkiej miejscowości Wangen we wschodniej Szwajcarii. Jej zapalnik został uruchomiony w chwili, gdy tamtejsi mieszkańcy sprzeciwili się planom budowy sześciometrowego minaretu przy istniejącym już meczecie. Tłumaczyli, że wieża zepsuje im widok i naruszy architektoniczną harmonię typowej alpejskiej miejscowości.
Sprawę podchwyciła wpływowa prawicowa Szwajcarska Partia Ludowa (SVP), której udało się zebrać wymagane sto tysięcy podpisów i wnieść sprawę pod ogólnonarodowe referendum. SVP argumentowała, że minarety nie są obiektami o charakterze religijnym, a jedynie "wyraźnymi symbolami polityczno-religijnych roszczeń do władzy". Lider SVP Ulrich Schüler stwierdził, że "władza pożądana przez islam to taka, która chce ustanowić porządek prawny i społeczny sprzeczny z wolnością gwarantowaną w konstytucji".
Według oficjalnych danych w 7,5-milionowej Szwajcarii mieszka około 400 tys. muzułmanów, z czego 50 tysięcy to osoby praktykujące. Do ich dyspozycji jest 150 meczetów, jednak tylko cztery z nich mają minarety.
Sama kampania przedreferendalna wywołała niezwykłe emocje w spokojnej zwykle Szwajcarii, a ich kulminacją była dyskusja wokół prowokacyjnego plakatu antyminaretowego, przedstawiającego postać kobiety otulonej w szczelną muzułmańską burkę oraz rząd minaretów przypominających do złudzenia bojowe rakiety. W tle tego wszystkiego widniała zaś szwajcarska flaga. Federalna Komisja przeciwko Rasizmowi uznała plakat za oszczerczy, jego publikacji odmówiła też większość tamtejszych gazet, a władze Lozanny i Bazylei zakazały rozwieszania go w miejscach publicznych, jako zawierający treści "rasistowskie, niebezpieczne i brak szacunku".
Do głosowania przeciwko inicjatywie "Stop minaretom" nawoływał rząd, parlament i większość ugrupowań politycznych, przekonujących, że wprowadzenie takiego zakazu byłoby sprzeczne ze szwajcarską konstytucją oraz wolnością religijną. Minister sprawiedliwości Eveline Widmer-Schlumpf ostrzegła nawet, że może to grozić "pokojowi religijnemu".
Wszystko na próżno - ponad 57 proc. Szwajcarów poparło w referendum zakaz budowy minaretów. Propozycję odrzuciły zaledwie 4 z 26 kantonów; co ciekawe, uczyniły tak właśnie te kraje związkowe, w których mieszka największa liczba wyznawców islamu.
Muezzin bez głosu
Meczety i minarety są oprócz islamskich chust, burek i nikabów najbardziej jaskrawym znakiem obecności islamu w naszej zachodniej cywilizacji. I to tym bardziej namacalnym, im szybciej zwiększa się populacja ludności muzułmańskiej na Zachodzie. Bo czy tego chcemy, czy nie, na naszych oczach tworzy się nowa struktura społeczna, którą Ryszard Kapuściński określił kiedyś mianem "nadciągającej nieuchronnie cywilizacji chrześcijańsko-islamskiej".
Efektem tego są m.in. wyrastające jak grzyby po deszczu meczety i minarety. Nie jest to jednak tylko problem alpejskiej Szwajcarii, bo dokładnie tak samo dzieje się w całej Europie Zachodniej. W samych tylko Niemczech funkcjonuje dziś grubo powyżej 2500 meczetów, a już teraz planuje się wybudowanie kolejnych 200. Są to na ogół olbrzymie budowle okraszone kilkudziesięciometrowymi minaretami, powodujące coraz silniejsze protesty społeczne - tym większe, im więcej pieniędzy z państwowej kasy idzie na budowę islamskich świątyń. "Wzywam do publicznego oporu wobec planów uczynienia z Niemiec plantacji wielkich meczetów! A także do oporu wobec przerażającej ślepoty i oportunizmu klasy politycznej, która nie dostrzega wyraźnych znaków postępującej islamizacji" - zaapelował niemiecki pisarz Ralph Giordano po otwarciu w 2008 roku w Duisburgu jednego z największych meczetów w Niemczech.
Przeciwnicy budowy wielkich muzułmańskich świątyń wskazują przy tym, że wzmacniają one tylko wyraźną niechęć muzułmanów do asymilacji z miejscowym społeczeństwem. Na dowód tego przywołują wypowiedź tureckiego premiera Recepa Tayyipa Erdogana, który podczas wizyty w Kolonii w 2007 roku stwierdził, że zmuszanie niemieckich Turków do integracji jest "zbrodnią przeciw ludzkości".
Podobne problemy występują także we Włoszech. I to do tego stopnia, że w ubiegłym roku jeden z eurodeputowanych włoskiej Ligii Północnej, Mario Borghezio, wszedł na dach mediolańskiej katedry i wywiesił na nim duży transparent z napisem: "Nie dla meczetów". "W Mediolanie jest już za dużo meczetów, które są często problemem dla bezpieczeństwa. Trzeba powstrzymać ich rozprzestrzenianie się" - argumentował Borghezio.
Najbardziej rażące dla większości Europejczyków są jednak nie tyle meczety, a właśnie minarety - nazywane często prowokacyjnymi symbolami ekspansywnego islamu. Dlatego też w wielu europejskich krajach zakazane jest nawoływanie z minaretów do modlitwy. Po to, by nie prowokować dodatkowych napięć społecznych.
Kościół, lewica i żydzi
Powstaje jednak pytanie, czy niechęć do pełzającej islamizacji wynika li tylko z lęku przed agresywnym, obcym kulturowo islamem, czy też może towarzyszy jej także zamiar wyrugowania z przestrzeni publicznej całej sfery religijnej?
Żadnych wątpliwości w tym względzie nie miała Szwajcarska Konferencja Biskupów, która od początku opowiedziała się przeciwko zakazowi budowy minaretów. Biskupi stwierdzili bowiem, że "minarety, podobnie jak kościelne dzwony, są znakiem publicznej obecności religii", a wprowadzenie postulowanego zakazu będzie kolejnym krokiem do wypchnięcia religii ze sfery publicznej. Zdaniem hierarchów następne w kolejności mogą być równie dobrze dzwonnice i wieże kościołów.
Podobne głosy słychać było także w Watykanie: "Jeśli ktoś chce być katolikiem, musi być otwarty na innych" - stwierdził przewodniczący Papieskiej Rady ds. Duszpasterstwa Migrantów i Podróżujących, abp Antonio Maria Vegli. Wtórował mu szef Papieskiej Rady ds. Kultury abp Gianfranco Ravasi: "Miejsce kultu jako takie jest zawsze źródłem jedności i dialogu. Problem rodzi się wtedy, kiedy nabiera ono cech innych niż jego tożsamość" - podkreślał hierarcha.
Inicjatywa "Stop Minaretom" nie spodobała się również środowiskom żydowskim. "Zakazywanie minaretów nie ma sensu, bo wytworzy ono jedynie w muzułmanach poczucie wyobcowania i dyskryminacji (...), stanowi zagrożenie dla pokojowych relacji między religiami a także hamuje integrację, o którą starają się muzułmanie w Szwajcarii" - stwierdziła w swoim oświadczeniu Szwajcarska Federacja Gmin Żydowskich.
Negatywne zdanie chrześcijan, muzułmanów i żydów podzieliły także, jak rzadko kiedy ugrupowania lewicowe. Po ogłoszeniu wyników referendum szwajcarscy Zieloni oświadczyli nawet, że rozważają przekazanie sprawy Europejskiemu Trybunałowi Praw Człowieka w Strasburgu ze względu na naruszenie wolności religijnej, gwarantowanej przez Europejską Konwencję Praw Człowieka.
Strasburg ma więc teraz niezły klops. W świetle niedawnego werdyktu w sprawie krzyży powinien skargę odrzucić. Tyle tylko, że to, co w imię źle rozumianej politycznej poprawności można było narzucić chrześcijanom, nijak da się zastosować wobec "islamskiej uciskanej mniejszości".
Łukasz Kaźmierczak