W Okopach obok rodziny Popiełuszków mieszkała starsza kobieta, która przeważnie sama pasła krowy. Alek, kiedy był małym chłopcem, często do niej chodził, by zamienić z nią parę słów. Nie zapominał o tych pogawędkach nawet wtedy, kiedy był już w seminarium w Warszawie i do Okopów przyjeżdżał w odwiedziny. Ludzie, którzy się z nim zetknęli, kiedy był chłopcem, podkreślają, że był otwarty i lubił rozmawiać z ludźmi. Bardzo ważne były dla niego także pogawędki z babcią - Marianną Gniedziejko. - To była osoba niezwykle pobożna i bardzo bezpośrednia. Jurek zresztą, jeżeli przyjeżdżał do Grodziska, a wpadał możliwie często, to właśnie głównie do babci. Oczywiście z resztą rodziny też chętnie rozmawiał przy herbacie - mówi młodszy o jedenaście lat brat cioteczny ks. Jerzego, ks. Kazimierz Gniedziejko. Ks. Gniedziejko twierdzi, że bardzo prawdopodobne, że to babcia wymodliła powołanie ks. Jerzego. - A na pewno wymodliła moje - mówi. - Ksiądz Jerzy bardzo często jeździł do rodziny, do Okopów i Suchowoli. Przywoził wtedy świeży chleb pieczony przez jego matkę. Wszyscy się nim zajadaliśmy - wspomina ks. Czesław Banaszkiewicz, sąsiad i przyjaciel ks. Jerzego z Warszawy. Wrażliwość po ojcu, niezłomność po matce Rodzinny dom księdza Popiełuszki znajduje się w Okopach, wsi położonej niedaleko Białegostoku. Kiedy w 1947 roku przyszedł na świat Alfons Popiełuszko, świeże były jeszcze wspomnienia o partyzantach, których było na tych terenach wielu. Jednym z nich był stryj ks. Jerzego. Alfons Gniedziejko zabity przez Rosjan tuż przed końcem wojny, na początku maja 1945 roku. - Nie mam żadnych wątpliwości, że imię Alfons odziedziczył właśnie po tym stryjku. Chociaż to imię w ogóle było popularne w naszym regionie. Imię ks. Popiełuszko zmienił, gdy był na V roku seminarium. W domu nikt się nie sprzeciwił. Wydaje się, że ks. Jerzy był oczkiem w głowie rodziców - dosyć słaby fizycznie, pracował na roli mniej niż reszta rodzeństwa. Mimo to znajomi szanowali go, a rodzice bardzo kochali. Po wizycie w domu w listopadzie 1982 roku, ks. Jerzy napisał w swoich "Zapiskach": "W domu, gdy robiłem zdjęcia tacie, popłakał się staruszek. Tak mało mam czasu dla Rodziców". Ks. Jerzy odziedziczył po ojcu spokój i wrażliwość. - To było chyba w czasach, kiedy Jurek chodził do liceum. W Boże Narodzenie pojechaliśmy odwiedzić rodzinę w Okopach - opowiada ks. Gniedziejko. - Każdy gospodarz miał kawałek lasu i na Boże Narodzenie wycinało się i przystrajało choinkę. Przyjechaliśmy do Jurka, a tam zamiast choinki znajdowała się duża gałąź sosny. Zapytałem, dlaczego nie ma choinki. A on wtedy powiedział: Jeśli utnie się gałąź, to sosna dalej żyje, natomiast jeśli ścina się choinkę, to się ją zabija. On wolał gałąź sosny przyozdobić sobie na Boże Narodzenie. Jego nastawienie było takie, że życie, w każdej formie, trzeba chronić. Kartka jak relikwia Alfons był trzecim dzieckiem Popiełuszków. Miał troje rodzeństwa, braci, starszego - Józefa i młodszego - Stanisława, oraz starszą siostrę Teresę. Miał też młodszą siostrę, ale umarła, gdy miała niecałe 2 lata. - Z Jurkiem, zawsze stonowanym i poważnym, najłatwiej mi się rozmawiało. Ja nie mam rodzonego brata. Jurek, chociaż starszy ode mnie, był więc mi bliski. W wielu wypadkach mi imponował. Za jego przykładem zostałem ministrantem - wspomina ks. Gniedziejko. Nauczyciele pamiętają ucznia Popiełuszkę jako drobnego chłopca ubranego zwykle w granatową jesionkę, czarny sweterek i koszulę z białym kołnierzykiem. Był spokojny, raczej małomówny, choć chętnie słuchał innych. Raczej niczym się nie wyróżniał. Nie miał wybitnych wyników z przedmiotów ścisłych. Wolał czytać, zwłaszcza w liceum. - Chyba można powiedzieć, że był raczej humanistą, miał pewne zamiłowanie do pisania - wspomina Krystyna Gabrel, koleżanka ks. Jerzego z liceum. Wspomina też, że cała klasa była ze sobą bardzo zżyta. - Któregoś roku dostałam od Alka kartkę z życzeniami imieninowymi. Nic specjalnego, pewnie podobne dał także innym Krystynom. Bo w klasie były trzy. Zapomniałam o niej na lata, dopiero niedawno ją znalazłam, kiedy porządkowaliśmy z mężem i córkami strych. Teraz ta kartka to jedna z niewielu pamiątek po Alku i traktuję ją niemal jako relikwię. Krystyna Gabrel ma jeszcze jedną pamiątkę - zdjęcie z czasów licealnych, które przedstawia ją i Alka przed szkołą, niosących krzesła. - Nieśliśmy je do sali gimnastycznej na koncert. Alek w ogóle zawsze chętnie pomagał, gdy wymagała tego sytuacja. Był bardzo dobrze wychowany. Pewnie musiał zanieść krzesło za kogoś, kto akurat poszedł zapalić - śmieje się. Bo to jest jej zdaniem jeden z powodów, z których ks. Popiełuszko spędzał tak dużo czasu z dziewczętami. - W czasie długiej przerwy chłopcy zwykle w ukryciu palili papierosy. Alek nie palił, więc zostawał z nami. Otaczałyśmy go wtedy kółkiem i rozmawiałyśmy. Bo on zawsze był bardzo miły. Bardzo lubił rozmawiać. Na pewno nie zalecał się do żadnej dziewczyny. A raczej ze wszystkimi się przyjaźnił. Chciał naprawić świat Przyjaźń z Krystyną Gabrel umocniły wspólne chwile spędzane na ganku domu Boguszewskich w Suchowoli. - Mieszkałam na stancji u pani Marii Boguszewskiej na ulicy Białostockiej. Po przeciwnej stronie stał dom, w którym mieszkała Teresa Boguszewska, siostra Alka Popiełuszki, wtedy młoda mężatka. Zdarzało się, że Alek odwiedzał swoją siostrę. Nieraz, zwłaszcza zimą, gdy była zamieć lub zrobiło się późno, zostawał u niej na noc. Wtedy poznaliśmy się lepiej. Siadaliśmy zwykle na ganku domu Boguszewskich grupką kolegów i koleżanek. Wszyscy chcieliśmy się czymś popisać. Ja, pamiętam, napisałam jakiś wierszyk, inni nucili piosenki lub opowiadali żarty. Zwykle popisy były nagradzane brawami. Alek też coś napisał. To nie był wiersz, raczej takie myśli. Zapamiętałam, że nie dostał braw. To wtedy było dla nas za mądre, za dojrzałe. Alek napisał tam o chęci naprawienia całego świata. Mnie to się nie podobało, muszę przyznać. Dopiero potem zrozumiałam, co chciał nam przekazać. Popiełuszko, przyszły ksiądz, już wtedy najbardziej cenił spotkania z Bogiem. Codziennie wstawał bardzo wcześnie i szedł, zwykle pieszo, 4 km do Suchowoli. Tam, przez wszystkie lata szkolne służył do mszy. - Zwykle chodził na siódmą - mówi Krystyna Gabrel. - Tutaj w ogóle ludzie są pobożni i taki był zwyczaj, że wszyscy zawsze staraliśmy się przed szkołą na chwilę wpaść do kościoła i się pomodlić. Ale Alek codziennie przychodził na mszę, choć nie miał blisko. Ministranci nie tylko służyli razem do mszy, ale też grali w piłkę i spotykali się przy ogniskach. Alek też. - Często organizowaliśmy wieczorki taneczne. Nie pamiętam z nich Alka. Myślę, że zwykle tam nie przychodził, dlatego, że trudno mu było potem wracać późno do Okopów. Nie mieszkał ani na stancji, ani w internacie, więc z części życia towarzyskiego był wyłączony. Pamiętam go tylko z balu maturalnego, a raczej nie tyle jego, co jego rodziców, którzy siedzieli wtedy obok moich - wspomina Krystyna Gabrel. To podczas tego balu Alek ujawnił, że chce wstąpić do seminarium. Potem, w podaniu o przyjęcie do seminarium, napisał po prostu: "Chcę zostać księdzem, bo mam zamiłowanie do tego zawodu". Barbara Doraczyńska