Pogoda
Warszawa

Zmień miejscowość

Zlokalizuj mnie

Popularne miejscowości

  • Białystok, Lubelskie
  • Bielsko-Biała, Śląskie
  • Bydgoszcz, Kujawsko-Pomorskie
  • Gdańsk, Pomorskie
  • Gorzów Wlk., Lubuskie
  • Katowice, Śląskie
  • Kielce, Świętokrzyskie
  • Kraków, Małopolskie
  • Lublin, Lubelskie
  • Łódź, Łódzkie
  • Olsztyn, Warmińsko-Mazurskie
  • Opole, Opolskie
  • Poznań, Wielkopolskie
  • Rzeszów, Podkarpackie
  • Szczecin, Zachodnio-Pomorskie
  • Toruń, Kujawsko-Pomorskie
  • Warszawa, Mazowieckie
  • Wrocław, Dolnośląskie
  • Zakopane, Małopolskie
  • Zielona Góra, Lubuskie

Lewe geny

Czy geny decydują o naszych poglądach politycznych? To ciekawy temat do rozważań, zwłaszcza podczas kampanii wyborczej.

Uczeni, zajmując się naukowym badaniem motywacji ludzkiego działania, podejmują ryzyko, że wyniki ich intelektualnego trudu zostaną mylnie zinterpretowane przez dziennikarzy i opacznie zrozumiane przez czytelników. Każda niemal interesująca publikacja z dziedziny nauk społecznych i politycznych staje się zarzewiem kontrowersji. Nawet najbardziej techniczna, sformułowana w niezrozumiałym dla gawiedzi suchym żargonie dyscyplin behawioralnych, konstatacja, przetłumaczona na język potoczny, nieuchronnie staje się opinią wartościującą, która urazić może wrażliwość czytelnika.

Tak też stało się przed kilkoma tygodniami, kiedy politolog David Amodio i jego koledzy z Laboratorium Neurologii Społecznej New York University ogłosili w internetowej edycji czasopisma "Nature Neuroscience" dość lakoniczne streszczenie mającego się wnet ukazać dłuższego artykułu zatytułowanego "Neuropoznawcze korelaty liberalizmu i konserwatyzmu". W wersji zrozumiałej dla "ciemnego ludu" konkluzja jego była prosta: prawicowcy są głupsi od ludzi o lewicowych przekonaniach.

Amodio, wykorzystując studentów deklarujących się jako konserwatyści lub liberałowie (co w Ameryce oznacza po prostu osoby o poglądach lewicowych) jako króliki doświadczalne, kazał im naciskać klawisz w reakcji na wizualne bodźce ukazujące się na ekranie monitora i obserwował za pomocą elektroencefalografu elektryczną aktywność ich mózgów. Wykazał w ten sposób, jak mu się wydawało, że konserwatyści popełniają więcej błędów, a "liberałowie bystrzej reagują na informacyjną złożoność, dwuznaczność i nowość". Co więcej, jak twierdzi, dostrzegł, że towarzyszące naciskaniu klawisza neurologiczne procesy toczące się w ich mózgach, wykazały statystycznie znaczącą odmienność. Jak można było oczekiwać, liberałom konkluzja ta się spodobała, czemu dali wyraz w fali artykułów prasowych, konserwatyści poczuli się zaś dotknięci.

Znaczenie tego, trywialnego w końcu, epizodu w historii relacji pomiędzy środowiskiem naukowym a ideologicznie spolaryzowaną opinią publiczną ocenić można właściwie jedynie w szerszym historycznym kontekście. Obraźliwa dla konserwatystów implikacja wspomnianej publikacji nie jest bynajmniej jakąś nową i zaskakującą rewelacją. Amerykanie mają swych własnych wykształciuchów, których analogicznie do naszej sytuacji można określić jako osoby wykształcone, a nawet niekiedy inteligentne, które pomimo to reprezentują przekonania niezgodne z poglądami aktualnie będących u władzy konserwatywnych polityków. W Stanach kontrolują oni w dużej mierze wyższe uczelnie i od dawna twierdzą, że życie intelektualne jest domeną (jeśli nie monopolem) lewicy.

Twierdzenie to nie jest zresztą całkowicie pozbawione podstaw, lewicowcy mają bowiem naturalną tendencję do wyboru zawodów nieproduktywnych, takich jak kariera akademicka, pozostawiając konserwatystom inne intratne i pożyteczne opcje, jak finanse, prawo czy księgowość. W konsekwencji - o czym wiem z własnego doświadczenia, będąc od ćwierćwiecza dyżurnym konserwatystą w gronie radykalnie liberalnych profesorów typowego amerykańskiego koledżu - akademiccy politolodzy skłonni są, zupełnie odruchowo, traktować prawicowość jak intelektualną ułomność lub wręcz przejaw psychicznych zaburzeń.

Brak tu miejsca, by wnikać w głębokie przyczyny tego stanu rzeczy, lecz przynajmniej od czasu publikacji w 1950 r. klasycznego dzieła Teodora Adorno "Osobowość autorytarna" zamordyzm kojarzy się amerykańskim (i zapewne europejskim) politologom z prawicą, a ta - z nieufnością wobec demokracji. Zrozumieć można, dlaczego Adorno nie przejawiał wielkiego zainteresowania autorytaryzmem Stalina, Mao Zedonga czy innych przywódców uważanych za lewicowych; w konsekwencji jednak ta jednostronność okazała się zaraźliwa i sprawiła, że dyktatury prawicowe doczekały się nieporównanie bogatszej naukowej analizy niż komunistyczne.

Adorno miał jednak swe zasługi i stał się klasykiem psychologii politycznej, próbując między innymi wyjaśnić psychologiczne mechanizmy odpowiadające za wybór ideologicznej afiliacji. Doszukując się źródeł faszyzmu w autorytarnym zaburzeniu osobowości, zidentyfikował jego specyficzne komponenty, a wśród nich tzw. konwencjonalizm (według Wikipedii: "Bezkrytyczne, sztywne przywiązanie do tradycyjnych norm, konserwatyzm obyczajowy, niskie wyniki na skali otwartości na świat") czy projekcja negatywnych uczuć ("skłonność do przypisywania własnych negatywnych uczuć innym"). Chciał przez to zapewne zidentyfikować ostrzegawcze sygnały, które zwiastować by mogły groźbę powrotu faszystowskiej dyktatury.

Z upływem lat ta potrzeba czujności przestała być dominującą motywacją politycznych psychologów, a ich badania dotyczące korelacji cech osobowości i poglądów ideologicznych utraciły wiele ze swego złowrogiego kontekstu. Badając różnice pomiędzy liberałami i konserwatystami John Jost z New York University, Dana Carney z Harvardu czy Sam Gosling z University of Texas twierdzili, że odmienne są nie tylko ich stanowiska w jednoznacznie politycznych kwestiach (kara śmierci, emigracja czy struktura systemu podatkowego), lecz różnią się oni temperamentem i upodobaniami. Inaczej dekorują na przykład domy i biura.

Liberałowie utrzymują je w większym nieładzie i mają upodobanie do żywszych barw, a także ich domowe biblioteki zawierają więcej książek podróżniczych i map. Konserwatyści są schludniejsi, lepiej zorganizowani, ich domy jaśniej oświetlone, lecz zarazem bardziej konwencjonalnie urządzone. Liberałowie mają więcej książek (stąd może ich intelektualna przewaga) i ich tematyka jest bardziej różnorodna. To jedynie kilka znaczących różnic. Jeśli chodzi o osobowość, to liberałowie są bardziej optymistyczni, a konserwatyści bardziej religijni. Ci pierwsi lubią muzykę klasyczną i jazz, drudzy country and western.

Lista tych różnic jest długa i dotyczy także szybkości podejmowania decyzji oraz uporu w raz dokonanym wyborze. Konserwatyści są szybsi i bardziej uparci, podczas gdy liberałowie częściej rozszczepiają włos na czworo - wahają się, lecz za to są w stanie łatwiej dostrzec niuanse sytuacji i pogodzić ze sobą sprzeczne informacje. Badań tego rodzaju było wiele i publikowanie ich wyników kończyło się przeważnie publiczną kontrowersją oraz wymianą wzajemnych złośliwości pomiędzy przedstawicielami obu zainteresowanych grup. W ostatnich latach w psychologii politycznej pojawiły się jednak trendy, które okazały się w równej mierze trudne do zaakceptowania tak przez konserwatystów jak i liberałów. Do polityki wkroczył Darwin.

Psychologia ewolucyjna zaczęła powoli zdobywać sobie grunt w amerykańskiej akademii w połowie lat 90., zajmując miejsce - potępionej wcześniej przez konserwatystów i politycznie poprawnych lewicowców - socjobiologii. Teza głoszona przez adeptów tej dyscypliny była taka, że produktem ewolucyjnej selekcji jest nie tylko fizyczny kształt i funkcja ludzkiego organizmu (co od dawna nie było stwierdzeniem kontrowersyjnym), lecz tą samą drogą ukształtowane zostały nasze psychiczne atrybuty.

Ewolucja wybiera te cechy osobowości, które sprzyjają przetrwaniu gatunku, i utrwala je w genach. To, że jesteśmy zwierzętami społecznymi, zdolnymi do altruizmu, poświęcenia dla społeczności, walki o wolność narodu czy uczestnictwa w demokratycznych wyborach, jest w jakiś sposób zdeterminowane przez nasze geny - przekonuje w książce "Tabula rasa. Spory o naturę ludzką" Steven Pinker. Nie przychodzimy na świat jako ta tabula rasa - niezapisana karta, na którą dopiero środowisko i wychowanie wpisuje scenariusz naszego życia i formuje nasz charakter. Rodzimy się z wyraźnymi, choć nieujawnionymi natychmiast skłonnościami, preferencjami i wrażliwością.

Migracja koncepcji ewolucyjnych do nauk politycznych, bardziej oddalonych od biologii niż psychologia trwała lata. Być może przyspieszyła ją nieco prestiżowa klęska, jaką poniosła zachodnia politologia w 1989 r., kiedy upadek komunizmu spadł na europejskich i amerykańskich intelektualistów jak grom z jasnego nieba. Znaleźli się wśród nich tacy, którzy drogę do odbudowy reputacji swej dyscypliny dostrzegli w jej unaukowieniu. Wcześniejsze teoretyczne schematy, takie jak teoria racjonalnego wyboru czy Skinnerowski behawioryzm, okazały się nieprzydatne w wyjaśnieniu politycznych zachowań. Nawet uwzględnienie ogromnej roli emocji w procesie podejmowania decyzji nie zapewniało politologii solidnej naukowej bazy.

Opublikowany w 2006 r. artykuł Johna Alforda z teksańskiego Rice University i Johna Hibbinga z University of Nebraska "Czy polityczne poglądy mogą być ukształtowane przez ewolucję działającą poprzez geny?" był jedną z pierwszych, stosunkowo nieśmiałych, prób wprowadzenia genetyki do nauk politycznych. Do jej podjęcia zainspirowały ich wcześniejsze badania australijskiego genetyka Nicka Martina, przeprowadzone na populacji jednojajowych bliźniąt, które sugerowały, że konserwatywne skłonności (choć z niewiadomych przyczyn Martina nie interesowały poglądy lewicowe, zapewne jako bardziej "normalne") są po części dziedziczne.

Swój artykuł Alford i Hibbing zakończyli konkluzją, że "wzrasta liczba dowodów wskazujących na wpływ genów na politykę" oraz sakramentalnym wnioskiem, że konieczne są dalsze badania. Zawarli w nim także interesującą spekulacyjną koncepcję: to, że jesteśmy istotami społecznymi, żyjącymi w grupach, ma niewątpliwe genetyczne uwarunkowania; czy jednak również genetycznie uwarunkowana jest nasza skłonność do uprawiania w społecznym życiu polityki, to znaczy dzielenia się na grupy interesów, zawieranie sojuszy i tworzenie złożonych społecznych struktur? Jeśli tak, to - być może - nasza skłonność do różnorodności politycznych przekonań, do swarów, kłótni, pojednań, w jakiś sposób przyczynia się do lepszej adaptacji i sprzyja trwaniu naszego gatunku. Czy demokratyczny system wielopartyjny może się kiedyś okazać zakodowanym w naszych genach przystosowaniem? Na te pytania, oczywiście, nie znamy i pewnie długo nie będziemy znać odpowiedzi.

W tym samym roku, w którym opublikowali swe rozważania Alford i Hibbing, bardziej radykalnie za socjogenetyką opowiedział się Ira Carmen, profesor politologii z University of Illinois. W jego przekonaniu zachowania polityczne powinny być traktowane jako zjawisko biologiczne i w ciągu nadchodzącego stulecia teoria Darwina stanie się kluczem do ich zrozumienia. Już dziś przecież naukowcy wskazać mogą na liczne gatunki zwierząt, jako przypadki modelowe, wskazujące na bezpośredni związek określonych genów ze specyficznymi rodzajami zachowań, będących analogiami zachowań politycznych.

Jednym z takich gatunków jest niewielki żyjący w Ameryce gryzoń, nornik preriowy, który tworzy żyjące w ścisłej monogamii pary. Zbliżony do niego nornik górski różni się zaledwie jednym genem, lecz ta niewielka różnica sprawia, że radykalnie odmienne jest jego zachowanie - samce tego gatunku są poligamiczne i prowadzą rozwiązłe życie, nie przywiązując się trwale do żadnej samicy. Także u szczurów i małp minimalne genetyczne zmiany prowadzą do gwałtownego wzrostu agresji bądź do spadku odporności na stres. U ludzi status społeczny wpływa na poziom we krwi neuroprzekaźnika zwanego serotoniną. Jak jednak wykazały badania na małpach, sztuczne podniesienie poziomu serotoniny sprawia, że dany osobnik nabiera cech wodzowskich, staje się bardziej asertywny i w konsekwencji jego społeczny status wzrasta.

Choć poszukiwanie w genach wyjaśnienia naszych złożonych życiowych machinacji jest w przekonaniu wielu badaczy naiwnym uproszczeniem, nie przekonamy się, czy mają oni słuszność, jeśli nie spróbujemy i tego podejścia. Czy jednak relacjonowane tu badania mogą pomóc nam w zrozumieniu politycznego zachowania Polaków w sytuacji, w której, gdzie nie spojrzeć - tam sama prawica?

Polityka

Zobacz także