Kurnik: Nie zlecałem zabójstwa gen. Papały
O śmierci Papały dowiedziałem się od jego żony - mówi RMF Roman Kurnik. To on uważany jest za jednego z mocodawców zabójstwa b. szefa policji. Dziś po raz pierwszy tylko w RMF FM Kurnik oficjalnie zaprzecza tym posądzeniom.
Roman Osica: Były szef kadr SB, wielka postać o wielkich wpływach w Komendzie Głównej Policji w latach 90., później w MSWiA - czy to prawda?
Roman Kurnik: Oświadczam jednoznacznie - nigdy nie byłem szefem kadr SB; nigdy nie byłem generałem SB.
To skąd się to wzięło?
Nie wiem. Próbowano w mediach wykreować moją postać jako tą, która szkodzi przełomowi w budowie nowej rzeczywistości w kraju.
Jest jeszcze jedna rzecz, którą w zasadzie media już przesądziły, czyli to, że miał pan dużo wspólnego z zabójstwem generała Papały. Czy miał pan coś wspólnego z tym zabójstwem?
Ja już oświadczyłem oficjalnie, iż byłem jego przyjacielem, przyjacielem rodziny Marka. Nie mieści mi się to w głowie, że można takie insynuacje w mediach głosić.
Jak pan poznał Marka Papałę?
Marka Papałę poznałem dopiero gdzieś około 1991-1992 r., kiedy był już w komendzie głównej, kiedy piastował równorzędne z moim stanowisko. On wówczas był zastępcą dyrektora biura ruchu drogowego. Natomiast ja byłem zastępcą biura kadr i szkolenia. Z racji jego nominacji na to stanowisko zastępcy dyrektora poznaliśmy się.
I tak się panu spodobał, że stwierdził pan, że byłby dobrym komendantem?
Tak. Była to bardzo ciekawa postać - niezwykle ambitny i utalentowany policjant.
Czy to prawda, że to pan kierował jego karierą? Wszyscy mówią, że to właśnie pan był motorem kariery Papały.
Kolejna bzdura. Moja pozycja była inna jak się głosi w mediach. Ja byłem w pionie kadrowym zatrudniony. Pion kadrowy nie zajmuje się mianowaniem ludzi na określone stanowiska.
Oczywiście, ale oczywiście mówimy tutaj o pana szerokich wpływach - w tym kontekście.
Panie redaktorze - to nie tak. Marek naprawdę swoim doświadczeniem, swoją wiedzą, wykształceniem był w stanie sam zawalczyć o każde stanowisko w policji.
Komu mogło zależeć w takim razie na zabiciu tak zdolnego, utalentowanego, dobrego człowieka?
Sam chciałbym to ustalić. Myśmy z Markiem uczestniczyli w wielu spotkaniach. Nikt nigdy nas nie uprzedzał, iż są to spotkania negatywne, spotkania niepożądane. Staraliśmy się funkcjonować w tym czasie na "salonach", aby promować tą policję, starać się zjednywać sympatię i pomoc różnych ludzi.
W takim razie co pan powie na wersję, która pojawia się ostatnio w mediach, że powodem śmierci generała Papały był spisek funkcjonariuszy Służb Bezpieczeństwa przed i po 1990 r.? Jest pan wymieniany wśród tej pajęczyny.
To kolejna bzdura. Jak panu mówiłem, mój dorobek zawodowy to jest praca w pionie kadrowym całe życie. Ja byłem zwykłym urzędnikiem. Ja nie miałem wglądu w żadne dokumenty operacyjno-śledcze, nie miałem kontaktów z jednostkami operacyjnymi, więc moja wiedza na temat?
Ale był spisek czy nie, pana zdaniem?
Ja nie potrafię powiedzieć. Moja wiedza jest zbyt uboga. Ja byłem zwykłym urzędasem zarówno w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, jak i w Komendzie Głównej Policji.
Pojawia się pan jako jeden z pierwszych, o ile nie pierwszy, na miejscu zbrodni - na miejscu zabójstwa generała Papały. Jak się pan tam znalazł?
Media różnie komentują tą sytuację. To oświadczam po raz kolejny, iż jedną z pierwszych osób, która została powiadomiona przez Małgosię - żonę Marka, o zabójstwie byłem ja. Małgosia zadzwoniła na mój telefon domowy, poinformowała, iż stała się tragedia. Wówczas wspólnie ze swoją żoną pojechaliśmy na miejsce zabójstwa. Byliśmy jednymi z pierwszych - nie pierwszymi.
Widział pan coś podejrzanego na miejscu zbrodni?
To był szok i dla mnie, i dla najbliższych, tak że nie analizowałem, do dzisiaj nie jestem w stanie pojąć, co się stało, dlaczego. Nie było takich sytuacji, które by naprowadzały mnie na jakikolwiek trop.
Porozmawiajmy więc o Edwardzie Mazurze. Jak go pan poznał i kiedy?
Pana Edwarda Mazura poznałem w połowie lat 90. Była to postać bardzo sympatyczna, ciekawa towarzysko. Bywał na różnych imprezach, rautach, gdzie bywali - można powiedzieć dzisiaj - wszyscy.
Kto go w zasadzie wprowadził do tego środowiska?
Trudno mi powiedzieć. Gdy ja go poznałem, on już był znaną osobą w Warszawie. Z tego co wiem to on i w latach 80. i 90. bywał w Polsce. Ja go gdzieś dopiero w 1995 r. poznałem, czyli on mi bardziej pomógł w rozwijaniu znajomości, niż ja jemu. Prawdą jest, że mogłem go poznać z niektórymi policjantami, ale to wynikało raczej z przypadków, a nie z świadomego i celowego działania, aby go wprowadzić na pokoje policyjne.
No właśnie. Mówi się o tych słynnych imieninach w 2002 r. Kilku wysokich funkcjonariuszy robi imieniny. Pojawia się na nich m.in. minister Krzysztof Janik, jest na nich także Edward Mazur. Wszyscy twierdzą do tej pory, że to właśnie pan przyprowadził Mazura na te imieniny. Czy tak było?
Jest to taka troszkę nadinterpretacja tych naszych imienin. Ja robiłem imieniny od kilku lat wspólnie z kolegami. Były to wspólne imieniny - bardziej takie spotkanie towarzyskie.
Pan zaprosił Mazura?
Wszyscy zaprosiliśmy - organizatorzy. Ja go spotkałem w lutym, w związku z tym przypomniałem mu o tej uroczystości. Taki był zwyczaj i corocznie - jak był w kraju - Mazur również uczestniczył na naszych spotkaniach. Natomiast - tu pragnę oświadczyć - że nic nie wiedziałem o jego zatrzymaniu w sprawie Marka. Tu jest przypadek, o którym media znowu się rozpisują, spekulują. Nie potrafię tego wyjaśnić, dlaczego akurat przyszedł w tym dniu po uwolnieniu z aresztu.
Nie dziwi to pana, że pojawia się w takim momencie?
Dziwi, ale czy to coś znaczy? Trudno mi powiedzieć.
Może chciał po prostu właśnie w ten sposób coś zademonstrować?
Nie potrafię powiedzieć.
Czy wiadomo coś panu o związkach Mazura z innymi partiami politycznymi? Ponoć Mazur był doradcą społecznym pana Pawlaka?
Tak się przedstawiał w tamtych latach, kiedy go poznałem.
I mógł sobie swobodnie chodzić po Sejmie? Tak słyszałem.
Tak.
Miał przepustkę sejmową?
Tak.
I po Kancelarii Premiera też?
Wiem, że w Sejmie, natomiast w Kancelarii Premiera go nie widziałem, w związku z tym nie mogę tego potwierdzić.
A jak to było z pana odejściem z MSWiA? Mówi się, że pan został wyrzucony przez Janika. Janik mówił o esbeckich metodach kierowania policją. Jak pan to skomentuje?
Moje odejście stało się bardziej polityczne, w tle była afera starachowicka, z którą oczywiście nie miałem nic wspólnego, natomiast od kilku miesięcy atakowała mnie prasa z uwagi na moje uczestnictwo w radach nadzorczych. I zrozumiałem, że nie udowodnię swojej czystości, w związku z tym sam złożyłem rezygnację i odszedłem na własną prośbę.
Mówi pan, że był bliskim przyjacielem Papały. Musiał w takim razie mówić panu, że coś się dzieje złego. Nigdy pan o tym nie mówił?
Niestety, nic nie powiedział. Ubolewam z tego powodu, że nie udało mi się wydobyć od Marka wiedzy, iż jeśli prawdą jest, że czuł się zagrożony, że nie podzielił się tą informacją. W lutym, pod odejściu z komendy głównej troszkę ograniczyliśmy kontakty z uwagi na to, że Marek zaabsorbowany był przygotowaniami do wyjazdu, natomiast ja podjąłem pracę w nowym miejscu i w związku z tym nasze kontakty były dużo rzadsze. Ubolewam, że nie udało mi się mu pomóc w trudnych momentach, jakie prawdopodobnie miał. Przypuszczam, że w jego świadomości były jakieś sygnały o zagrożeniu.
Został wydany na pana medialny wyrok, że to pan brał udział w zleceniu tego zabójstwa. Dziś pierwszy raz oficjalnie mówi pan, że jest inaczej. Kto więc w takim razie mógł panu te "buty szyć"?
Nie wiem. Zastanawiam się cały czas, kto ma interes w tym, by to śledztwo ukierunkować na jakiś nonsensowny trop, który nie jest wcale poparty żadnymi faktami. Media dokonały cudownej interpretacji, iż zgodnie z wnioskiem o ekstradycję, zapisane zostało, że sygnał miał paść w MSW. To był 1998 rok, a ja już 8 lat w MSW nie pracowałem. W '98, w kwietniu nie pracowałem już w Komendzie Głównej Policji, byłem poza resortem. Dlaczego akurat skojarzono moje nazwisko z tą sprawą? To jest niepojęte.