Choć połączenie wyborów przy dzisiejszych ordynacjach wyborczych zapowiadało się na dość trudne, to jednak było możliwe. Sposób przeprowadzenia wyborów parlamentarnych i prezydenckich różni się bowiem w wielu szczegółach dotyczących obwodów rejestracji wyborców czy głosów nieważnych. - Byłoby dużo kłopotów - mówi szef Krajowego Biura Wyborczego. Ale tych kłopotów można było uniknąć, nowelizując obie ordynacje. Trzeba by się było jednak bardzo pospieszyć. Jednak gdyby to zrobiono i wybory byłyby wspólne, zaoszczędzić można było przede wszystkim na zabiegach związanych z działaniem i tworzeniem lokalnych komisji do głosowania. To właśnie tu można było uratować sporo publicznego grosza. - Oszczędność była - przyznaje szef KBW. Najprostsza kalkulacja to jest zrezygnowanie z jednych kosztów. To jest rząd ok. 50 mln złotych. Tyle że połączenie wyborów wiązałoby się z innymi wydatkami, więc ostateczny szacunek oszczędności to od 30 do 40 milionów złotych. Dlaczego więc marszałek i prezydent nie zdecydowali się na taki krok? Wydaje się, że zwyciężyły kalkulacje polityczne. Lewicowi marszałek i prezydent uznali, że rozdzielenie wyborów daje choć cień szansy na uratowanie resztek władzy i przekonanie wyborców, że po parlamentarnym zwycięstwie prawicy lewicy należy się fotel prezydencki.