Kontrakty rządowe a wojewódzkie inwestycje
Swoistego rodzaju umowy między województwami a rządem miały pokazać, na ile poszczególne województwa są zorganizowane, silne i czy potrafią gospodarować pieniędzmi. Tymczasem, marszałkowie niepokoją się, że planowane przez Ministerstwo Finansów cięcia i oszczędności budżetowe odbiją się na budżetach regionów.
W planie ratowania finansów państwa przygotowanym przez odwołanego ministra Bauca zaproponowano bowiem ograniczenie o miliard zł kwoty przeznaczonej na te kontrakty. A przecież już teraz samorządom brakuje pieniędzy. Jedne więc szukają oszczędności, inne zaciągają pożyczki. Wszyscy jednak z niepokojem czekają na wieści z Warszawy. Zatwierdzenie umów podpisywanych przez rząd i województwa triumfalnie ogłoszono przed wakacjami. To właśnie wtedy marszałkowie poszczególnych regionów zaplanowali, na co wydadzą pieniądze gwarantowane im przez rząd. Teraz swoje plany będą musieli zrewidować, bowiem coraz głośniej mówi się o renegocjacji kontraktów, czyli zmianie zapisów umieszczonych w nich zaledwie 2 miesiące temu.
W praktyce oznacza to mniej pieniędzy z państwowej kasy na duże inwestycje, takie jak monitoring wizyjny miejsc szczególnie zagrożonych, ekspresowa droga na zachodzie stolicy czy też warszawskie metro. Stolica od dawna nie radzi sobie z tym finansowo. Koszt inwestycji liczony jest bowiem w miliardach. Władze Warszawy argumentują, że nawet najbogatsze miasto w Polsce nie zbuduje samodzielnie podziemnej kolejki. Pieniądze teoretycznie są, praktyka jest jednak dla pierwszej w Polsce kolei podziemnej nieco mniej łaskawa. Co prawda, rząd zagwarantował na ten cel w budżecie 100 milionów złotych, jednak do tej pory konta warszawskiego metra są puste. Dlaczego? Władza mówi, że nie ma pieniędzy. I tu znów pojawia się już stare jak samo warszawskie metro pytanie - czy władze powinny tą budowę sponsorować? Obliczono, że gdyby pieniądze na metro pochodziły tylko od rządu, pierwsza linia ruszyłaby... za 20 lat.