Hala miała wiele usterek
Hala w Katowicach miała wiele usterek. Potwierdzają to zarówno prokuratorzy, jak i robotnicy, którzy wykonywali prace remontowe w hali już pierwszej zimy po oddaniu budynku do użytku.
Prokuratura uważa, że nie można jeszcze stwierdzić, czy to te usterki spowodowały katastrofę. Innego zdania są świadkowie. Podczas gdy trwają przesłuchania ludzi, którzy mogą dostarczyć nowych informacji na temat konstrukcji budynku, reporter RMF dotarł do osób, które w przeszłości były związane budową.
Ludzie ci proszą o zniekształcenie głosu. Z ich słów wynika, że już przed laty do katastrofy brakowało niewiele. Według robotników, już pierwszej zimy po oddaniu budynku do użytku jedna z belek podtrzymujących dach wygięła się aż o 30 centymetrów. Ekipy remontowe bały się wejść na uszkodzoną belkę. - Poza kilkoma odważnymi pracownikami raczej wszyscy stali przy bramie. Śruby wiążące belkę ze słupami zostały całkowicie zniszczone i leżały na ziemi - mówi jeden ze świadków.
Wtedy też warstwa śniegu na dachu miała ponad metr grubości. Konieczne było prostowanie nadwyrężonej konstrukcji. Jeden ze świadków opowiada, że po odśnieżeniu dachu i wykonaniu napraw - "podobno pod nadzorem konstruktora" - ponownie wprowadzono ludzi do hali.
- Mają teraz chyba moralnego kaca, ale nie są w stanie niczego wyjaśnić, bo byli tylko szeregowymi pracownikami - mówi świadek o pracujących w hali robotnikach. Jednak o przeróbkach i zamianie śrub na spawy musiał wiedzieć właściciel. Ze zniszczonej konstrukcji ocalała tylko ta jedna wzmocniona belka.
RMF/INTERIA