Firmy, o których mowa, miały się zajmować poligrafią. Jedna z nich ma siedzibę w Krakowie, dwie w Warszawie. "GPC" ustaliła, że w ich władzach zasiadają m.in. związana z Cezarym S. kobieta narodowości ukraińskiej oraz osoby zajmujące się militariami. W domu Cezarego S. policja zabezpieczyła m.in. granaty i wyrzutnię RPG, a w siedzibie jego firmy znaleziono z kolei broń i materiały wybuchowe. "Miał on rozległe kontakty z Rosjanami i Ukraińcami, z którymi łączyły go wspólne interesy i dlatego nie zdziwiła mnie informacja, że w jego domu znaleziono broń. Na pewno nie był typem zabójcy i trudno mi uwierzyć, żeby samodzielnie podjął decyzję o morderstwie. Jedynym wytłumaczeniem tego, co zrobił, jest działanie osób trzecich - ktoś musiał nakłonić go do tej zbrodni" - mówi "GPC" osoba znająca Cezarego S. Gazeta zauważa, że w sprawie pojawia się coraz więcej wątpliwości, jak np. ta dotycząca przebiegu zdarzeń podana przez prokuraturę. Mariusz Piłat, zastępca szefa Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga, poinformował, że Cezary S. wkroczył do wydawnictwa, zdetonował ładunek wybuchowy, wskutek czego ranni zostali wszyscy uczestnicy spotkania, a następnie zaatakował Krzysztofa Zalewskiego, wiceprezesa wydawnictwa. Zadał mu kilka ciosów nożem w okolice klatki piersiowej, brzucha i pleców, które okazały się śmiertelne. Jednocześnie wiadomo, że na skutek eksplozji Cezary S. został ciężko ranny i w stanie krytycznym przewieziono go do szpitala. Wybuch tak uszkodził mu dłoń, że trzeba było ją amputować. Cezary S. został też poważnie ranny w brzuch. Prokuratorzy nie wyjaśniają, jak to możliwe, że w takim stanie mógł jeszcze zamordować wspólnika.