zasugerował niewiedzę rzecznika w sprawie planowanych zmian w gabinecie. Rzecznik rządu od początku zapowiedzianego przez premiera przeglądu resortów wydawał wyłącznie suche komunikaty, z których wynikało jedynie to, kiedy i z kim spotka się szef rządu. Nie sposób było wydedukować z nich, kto został nisko oceniony, a kogo spotka dymisja. Wtedy - tuż po nowym roku - Gosiewski wypalił, że na pewno dojdzie do "jednej czy dwóch zmian w rządzie". Od tej chwili na dobre ruszyła lawina spekulacji. Rzecznik rządu konsekwentnie zaprzeczał wszelkim domysłom. Aż do poniedziałku, gdy w końcu przyznał, że z trójki wymienionych przez "Dziennik" ministrów (Jerzy Polaczek, Piotr Woźniak, Radosław Sikorski), jeden rzeczywiście może stracić stanowisko. Minister Gosiewski dał wówczas do zrozumienia, że Jan Dziedziczak ma ograniczone rozeznanie w tym, co się dzieje w rządzie. - Mam na ten temat inną wiedzę, a w odróżnieniu od pana Dziedziczaka uczestniczę w przeglądzie resortów - to właśnie ta wypowiedź Gosiewskiego miała zdenerwować premiera Kaczyńskiego. Minister miał się tłumaczyć, że został źle zrozumiany i w żaden sposób nie chciał urazić rzecznika. Jednak wielka aktywność Gosiewskiego w mediach sprawia, że zaczyna być postrzegany jako drugi rzecznik rządu. - Minister nie może żyć bez mediów, a dzień bez kamery i wizyty dziennikarza jest dniem straconym. W polityce nazywa się to "parciem na szkło" - tłumaczy jeden ze współpracowników ministra. Gdy latem 2006 r. pojawił się pomysł przesunięcia Gosiewskiego z funkcji szefa klubu parlamentarnego PiS do kancelarii premiera, powody były tak naprawdę dwa. Nowy premier Jarosław Kaczyński chciał mieć blisko siebie człowieka zaufanego, sprawnego organizacyjnie i bezwzględnie wymagającego w kontaktach z ministrami. Ale chciał też odciągnąć Gosiewskiego od mediów - uważa "Dziennik".