Filary runęły
11 proc. ludności Holandii to obcy, a w miastach - prawie połowa. Za 10 lat w Amsterdamie i Rotterdamie większość mieszkańców będzie nieholenderska. Jak ma żyć mały kraj europejski, w którym wkrótce za główną religię trzeba będzie uznać islam?
Wgabinecie prof. Paula Schnabla, dyrektora biura Planowania Społecznego i Kulturalnego, co kilka sekund słychać walenie z oddali; z każdym uderzeniem stół i fotele drżą jak na stalowej strunie. - Przepraszam - mówi profesor - od kilku miesięcy budują dom w pobliżu. Wbijają betonowe filary na głębokość 20 m. Niemal cała zachodnia Holandia leży na torfie i błotach i zbudowana jest na takich palach. Budownictwo na tych terenach wymaga sztuki i wytrwałości.
Ta właśnie ziemia, w znacznej części poniżej poziomu morza, ukształtowała charakter i życie polityczne Holendrów. Tu współpraca była koniecznością życia: gminy holenderskie, leżące na polderach, musiały wypompować wodę (do tego przecież służyły holenderskie wiatraki) na teren sąsiadów albo odwrotnie, a ci znów dalej, przysługa za przysługę. - Zawsze byliśmy skłonni do dyskusji i do kompromisów, silne było poczucie wspólnoty - tłumaczy Geert Mak, dziennikarz i pisarz, który zjeździł wiele krajów i napisał (wydany też teraz w Polsce) zbiór reportaży "W Europie".
Polityka