Donald Tusk ratuje koalicję
Premier obawia się wyjścia PSL - mówią politycy PO. Wczoraj miał zapewnić koalicjanta, że nie wymieni go na SLD, informuje "Rzeczpospolita".
Między premierem Donaldem Tuskiem a wicepremierem Waldemarem Pawlakiem doszło wczoraj do rozmowy w cztery oczy. Na konferencji po posiedzeniu rządu Pawlak stanął u boku premiera, co odebrano jako sygnał, że w koalicji PO - PSL nie jest źle.
- Umówiliśmy się, że do końca kadencji będziemy w koalicji. I to przy wszystkich różnicach, które nas dzielą. Chcemy być wierni i liczymy na wierność - zapewnił Tusk.
Pawlak był bardziej powściągliwy, ale też stwierdził, że wspólne rządzenie oznacza umowę na pełną kadencję.
Dlaczego szefowie partii tworzących koalicję uznali, że taki gest jest potrzebny? Od ogłoszenia wyników pierwszej tury wyborów prezydenckich, w której Pawlak, kandydat PSL, nie uzyskał nawet 2 proc. poparcia, pojawiały się informacje o prawdopodobnym rozpadzie koalicji. Atmosferę zaogniła wypowiedź Janusza Palikota (PO), który wprost zapowiedział, że dla Platformy lepszym koalicjantem byłby SLD.
O tym, że ludowcy nie wytrwają w koalicji, przekonana jest część polityków PO. "Liczymy się z takim wariantem" - mówi "Rzeczpospolitej" osoba z władz partii.
Ludowcy też nieoficjalnie podkreślają, że PSL nigdy dotąd nie startowało w wyborach parlamentarnych, będąc w rządzie.
PSL już od pewnego czasu dystansuje się od poczynań Platformy. Gdy okazało się, że Pawlak uzyskał słaby wynik w wyborach prezydenckich, sytuacja jeszcze się zaostrzyła.