W poniedziałek 23 września dyrektor Białostockiej Dyrekcji Regionalnej Lasów Państwowych Piotr Zbrożek rozesłał e-mailem do wszystkich podległych nadleśnictw prośbę o zbieranie podpisów pod listą z trzema podlaskimi kandydatami PiS do Senatu: obecnym wojewodą Bohdanem Paszkowskim, jego poprzednikiem Janem Dobrzyńskim i Janem Szafrańcem. Zaznaczył, że listy trzeba przywieźć do Dyrekcji najpóźniej następnego dnia. Dyrekcja w Białymstoku, jedna z 17 dyrekcji Lasów Państwowych, zarządza 32 nadleśnictwami w północno-wschodniej Polsce. - Mój bezpośredni szef, nadleśniczy, chodził osobiście i zbierał, choć widziałem, że czuł się wyjątkowo głupio. Potem zawiózł te podpisy do Dyrekcji - mówi gazecie pewien leśniczy - anonimowo, bo w Lasach Państwowych zwierzchników się nie krytykuje. Za to można wylecieć z wilczym biletem. Jego wersję potwierdzają pracownicy innych podlaskich nadleśnictw. W rozmowie z "GW" dyrektor Zbrożek przyznaje, że prośba wyszła z samej góry podlaskiego PiS, od wicemarszałka Senatu i lidera tej partii w województwie Krzysztofa Putry. - Zaprosił mnie na rozmowę i zapytał, czy mu pomogę - mówi Zbrożek, nie widząc w tym nic zdrożnego. - Nie odmówiłbym nikomu, czy to z lewicy, czy z prawicy - dodaje. Dyrektor Zbrożek ujawnia "Gazecie", że leśnicy zbierali już podpisy pod wnioskiem o majowe referendum w sprawie obwodnicy Augustowa. Pomysł referendum, które przeprowadzono, również wyszedł od podlaskiego PiS. Na pytanie, czy prośba przełożonego do podwładnych nie jest przez leśników traktowana jak rozkaz, Zbrożek odpowiada bez wahania: "Tylu podpisało, ilu miało wolę. Mam pod sobą 2 tys. osób. A podpisów zebraliśmy dwieście". Trochę inaczej widzą to jego podwładni: Lasy to nie klub wzajemnej adoracji, tylko hierarchiczna, mundurowa instytucja. Prawie jak wojsko lub policja. Tu prośba szefa to rozkaz. Przyznają jednak, że unikali podpisywania, jak mogli. Sam marszałek Putra jest od piątku nieuchwytny dla "Gazety Wyborczej". Zaskoczony faktem zbierania podpisów wśród leśników jest natomiast sekretarz wojewódzkiego zarządu PiS Mariusz Kamiński. Twierdzi, że partia nie prosiła żadnej instytucji o pomoc. - Dowiaduję się o tym od państwa. To musiał być odosobniony przypadek. Lepiej pytać samego marszałka - mówi i nie chce oceniać takich praktyk. Podkreśla, że PiS na Podlasiu ma tak duże poparcie, że podpisy nigdy nie stanowiły problemu.