(bur)Mistrzowie i burczymuchy
50 tys. posad radnych, wójtów, burmistrzów, prezydentów, starostów i marszałków województw - tyle jest do wzięcia w wyniku rozpoczętej już kampanii samorządowej.
Wśród lokalnych polityków wciąż pokutuje prawo demokracji samorządowej, które brzmi: "Wydawaj pieniądze w roku wyborczym i poprzednim. Wtedy wyborcy zobaczą wielkie inwestycje i będą mogli skorzystać z ich efektów. Pomyślą wtedy, że jesteś dobrym gospodarzem". Tymczasem sztuką nie jest wydanie pieniędzy. Prawdziwą sztuką jest ich zdobycie i mądre wydanie. - Rozsądnie myślący burmistrz zawsze będzie wspierał właścicieli firm działających na jego terenie, bo to oznacza inwestycje, miejsca pracy i niższą przestępczość, a dla niego kolejne kadencje - mówi Jerzy Regulski, prezes Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej, jeden z twórców samorządu terytorialnego w III RP. - W wielu gminach jednak zamiast dbać o rozwój, kolejny wójt rzuca się bez opamiętania w wir własnych inwestycji, by zostawić po sobie pomnik, łudząc się, że dzięki temu wygra kolejne wybory. Nie kończy tego, co zaczął poprzednik, i gmina zaczyna dołować.
Dlatego zanim pójdziemy do urn warto sprawdzić, jak rządzili wybrani przez nas w 2002 r. prezydenci, burmistrzowie i wójtowie. Dowiedzmy się, dlaczego jedne gminy prężnie się rozwijają, podczas gdy w innych panuje marazm, a ich mieszkańcy klepią biedę i nie wierzą w żadną możliwość zmian. - Wybory to okazja, by wyeliminować złe nawyki, a także ludzi, którzy okazali się niegodni, aby sprawować mandaty wójtów, burmistrzów oraz radnych - apeluje prof. Jerzy Regulski. Do nich jak ulał pasuje bajka o Stefku Burczymusze, który przechwałkami potrafił promować swoją osobę, ale gdy przychodziło do czynu - rejterował.
Grodzisk wygrał z Błoniem
W podwarszawskim Grodzisku Mazowieckim od kilku lat mówi się, że miasto powinno wystawić pomnik pierwszej burmistrz sąsiedniego Błonia. Dlaczego? Piętnaście lat temu oba miasta praktycznie niczym się nie różniły. Zwyczajne podwarszawskie mieściny. Grodzisk był odrobinę większy i częściej kursowały tam pociągi ze stolicy. Błonie miało przewagę w postaci trasy z Berlina do Moskwy. Naturalnym wydawało się, że miasteczko - głównie ze względu na położenie geograficzne - stanie się mekką dla międzynarodowych koncernów, firm spedycyjnych na początku lat 90. szukających dla siebie miejsca w Polsce. Tak się jednak nie stało. Ówczesne władze miasta nie chciały psuć krajobrazu rogatek widokiem potężnych magazynów. Obawiały się korków i wpływowych obcych w gminie.
Do rozczarowanych Błoniem inwestorów zagranicznych rękę wyciągnął Grodzisk Mazowiecki. W ten sposób w gminie osiedliły się m. in: Frito Lay - producent chipsów ziemniaczanych, Danfoss - producent termostatów grzejnikowych, Raben Mazovia - firma spedycyjna z kapitałem holenderskim, Firmenich - szwajcarski producent zapachów i dodatków spożywczych. Za ich przykładem poszły kolejne duże firmy. Dziś Grodzisk jest jedną z najszybciej rozwijających się gmin w Polsce. W dwóch strefach przemysłowych utworzonych przez władze miasta osiedliło się ponad 60 mniejszych i większych firm. Zainwestowały tu do tej pory 500 mln zł.
Pod koniec ub.r. w gminie powstała kolejna strefa. Szacuje się, że zostanie ona zapełniona do 2010 r. Zainteresowanie firm inwestycjami w Grodzisku jest tak duże, że rządzący miastem już trzecią kadencję burmistrz Grzegorz Benedykciński z czystym sumieniem sam może wybierać, kogo wpuści do miasta.
- Mamy swoje kryteria i prowadzimy selekcję - przyznaje Benedykciński. - Nie interesują nas zakłady przemysłowe uciążliwe dla miasta ani też wielkie hurtownie i magazyny - dodaje. Burmistrz Grodziska wyspecjalizował się w zdobywaniu pieniędzy na gminne inwestycje. Przyznaje, że ciągnie, ile się da i skąd się da. - Kocham inwestować - tłumaczy. Zdobywa pieniądze z Unii, pożycza z funduszy ochrony środowiska, bierze dotacje z Totalizatora Sportowego. Od tego ostatniego dostał nawet nagrodę za "wyciągnięcie największej kasy". W ciągu siedmiu lat od Totalizatora Sportowego otrzymał prawie 5 mln zł. Udało mu się też zdobyć niemal wszystkie dotacje unijne, o które występował.
Gdy kilka lat temu Grodzisk zaliczono do grona stu najlepszych miejsc do zamieszkania w kraju, nastąpił boom budowlany. Działki kupują deweloperzy i inwestorzy prywatni. Od 2003 r. liczba mieszkańców gminy wzrosła o 2 tys. osób. - Naszym priorytetem jest stworzenie ludziom takich warunków do mieszkania, aby to właśnie u nas chcieli żyć i aby do naszej gminnej kasy trafiały ich podatki - tłumaczy Benedykciński i podkreśla, że nie byłoby sukcesu, gdyby nie ciężka praca wszystkich miejskich urzędników i jego. - Gdybyśmy tylko siedzieli i grzali stołki, Grodzisk nadal byłby zapyziałą dziurą na zachód od Warszawy - mówi.
Stracone szanse
Taką dziurą pozostaje do dziś Błonie. W ostatnich latach powstały tam jedynie dwa duże centra logistyczne. Upadłe zakłady mechaniki Mera-Błonie wraz z dawną fabryką kabli w sąsiednim Ożarowie Mazowieckim włączono do... tarnobrzeskiej specjalnej strefy ekonomicznej. Operacja ta miała odtworzyć, przynajmniej częściowo, miejsca pracy i przyciągnąć do miasta inwestorów. Ostatecznie Błonie ze strefy wypadło. Dziś, gdy już wiadomo, że autostrada A2 będzie przebiegała przez teren gminy Grodzisk, tuż przy granicy z Błoniem, władze Grodziska są do tego przygotowane. Między miastem a planowaną trasą na inwestorów czeka już 150 ha gruntów. Tymczasem po drugiej stronie A2, już w gminie Błonie, nic się nie dzieje. Zbigniew Stępień, burmistrz Błonia, na spotkaniu z mieszkańcami otwarcie przyznał, że z nikim na ten temat nie rozmawiał i nie rozmawia.
- Jesteśmy o całą dekadę w tyle za Grodziskiem Mazowieckim - przyznaje Roman Bakon, zastępca burmistrza w Błoniu, który właśnie odchodzi ze stanowiska. - Brakuje nam infrastruktury i zachęty dla inwestorów w postaci np. obniżenia podatków. Niestety, nikt nic nie robi w tym kierunku. Stąd większe niż w sąsiednim Grodzisku bezrobocie. Nie interesuje to rady ani tym bardziej burmistrza. Jeśli dalej tak będzie, to z dziury nigdy się nie wygrzebiemy - konstatuje Bakon.
Mszczonów nokautuje sąsiadów
Takich przykładów, jak Grodzisk i Błonie, jest na polskiej mapie samorządowej mnóstwo. Dlatego nieprawdziwe jest twierdzenie, że Polska dzieli się na gminy biedne i bogate. Bardziej trafny byłby podział na gminy dobrze i źle zarządzane, bo pieniądze przepływają z gmin lepszych do gorszych dzięki burmistrzom-menedżerom. Te lepsze powinny dokonać aneksji lub rozbiorów gorszych - w interesie tych ostatnich oraz finansów publicznych całego kraju.
Mszczonów premię w postaci doskonałego położenia przy trasie katowickiej wykorzystał w stu procentach. Na początku lat 90.
rządzący miastem burmistrz Józef Grzegorz Kurek wykupił, z myślą o przyszłych inwestycjach, 150 ha gruntów. Działki uzbroił, podzielił, aby inwestor wchodził na gotowe. Natychmiast zainwestował w niezbędną infrastrukturę techniczną. Przyniosło to efekt - pojawiły się zagraniczne firmy. Impulsem dla nich było to, że oprócz uzbrojonego terenu Kurek zaoferował im niespotykane w regionie ulgi i ułatwienia. Dziś na terenie gminy swoje siedziby ma kilka światowych koncernów, m.in.: niemiecko-francuski Knauf - potentat w produkcji opakowań styropianowych, japońska firma YKK - kontrolująca światową produkcję suwaków odzieżowych, szwajcarski Roche - produkujący tu witaminy dla zwierząt. Burmistrz Kurek nie musi już zajmować się promocją miasta. Robi to za niego specjalistyczna firma.
W ten sposób trafiają do niego kolejne inwestycje. - Jest ich już tak dużo, że nie starczyłoby czasu, by wszystkie wymieniać - mówi z dumą Kurek. Lecz na dotychczasowych sukcesach nie poprzestaje. - Będzie ich jeszcze więcej, gdy w gminie powstanie lotnisko - zapowiada. Mszczonów walczy bowiem o lokalizację na swoim terenie nowego lotniska wspomagającego warszawskie Okęcie. Może mu się udać, bo znalazł się w ścisłym finale.
Na Mszczonów z zazdrością patrzą mieszkańcy sąsiedniej gminy - Radziejowic. - U nas od kilku lat nic się nie dzieje. Stagnacja. Bieda - mówi jeden z mieszkańców gminy. Ma nadzieję, że coś się ruszy, gdy u sąsiada powstanie lotnisko. Wiele podwarszawskich gmin z tamtych okolic liczy na to samo. Choć Radziejowice dostały swoją szansę od losu, nie potrafią jej wykorzystać. Gmina mogła stać się turystyczną perłą regionu. Jest czym się chwalić. Stoi tu pałac rodziny Radziejowskich z przepięknym parkiem, a w pobliskiej Kuklówce przez lata tworzył znakomity polski malarz Józef Chełmoński. - Może, jak zmieni się władza, to coś ruszy. Na obecną ekipę nie postawimy - zapewniają anonimowo mieszkańcy Radziejowic.
Kołbaskowo wygrało z Dobrą
Poseł Platformy Obywatelskiej Waldy Dzikowski popiera ich postawę. Sam, nim zasiadł w ławie na Wiejskiej, był wójtem w gminie Tarnowo Podgórne. - Jeśli gospodarz gminy nie dba o ściągnięcie inwestorów, którzy zostawiają pieniądze, nie stawia na rozwój infrastruktury, to nie rozumie swojej funkcji - mówi Dzikowski. On sam, podobnie jak władze Grodziska i Mszczonowa, postawił na infrastrukturę techniczną. Podpoznańska gmina rolnicza w stosunkowo krótkim czasie stała się centrum przemysłowo-usługowym. Ma tu swoje siedziby ponad setka firm międzynarodowych i drugie tyle rodzimych. - Osiągnęliśmy sukces, bo nie bawiliśmy się w politykę, tylko mądrze zarządzaliśmy - tłumaczy Dzikowski. - Do rządzenia gminą potrzebne jest i ryzyko, i zaufanie. Jak w biznesie.
Do pracy w Tarnowie Podgórnym dojeżdżają nawet mieszkańcy Poznania.
Podobnie jest w Kołbaskowie. Tu z kolei pracy szukają mieszkańcy pobliskiego Szczecina. Wielu przeprowadziło się do Kołbaskowa na stałe, bo chcą mieszkać blisko szlaków komunikacyjnych, a jednocześnie w otoczeniu przyrody. W ciągu ostatnich 12 lat liczba mieszkańców zwiększyła się o ponad 2 tys.
Gdy w 1990 r. Józef Żukowski obejmował tam posadę wójta, gmina pod względem dochodów zajmowała przedostatnie miejsce wśród 54 gmin ówczesnego województwa szczecińskiego. Trzy lata temu zajęła pierwsze wśród 2,5 tys. wszystkich gmin w Polsce. Tymczasem granicząca z Kołbaskowem gmina Dobra Szczecińska stoi praktycznie na skraju bankructwa. Jej długi już dawno przekroczyły 60 proc. dochodów.
Krynica stawia Sztutowo do kąta
Tylko w ciągu trzech lat Krynica Morska zainwestowała w przeliczeniu na jednego mieszkańca ponad 13 tys. zł. To w porównaniu z innymi gminami sporo, bowiem liderzy inwestycji wydają 3 tys. zł na mieszkańca. Przy budżecie wynoszącym nieco ponad 6 mln zł udało się tam wybudować oczyszczalnię wartą 18 mln. I to bez żadnego kredytu, tylko dzięki środkom unijnym. - Najważniejszy jest plan. Potem zostaje tylko konsekwentna jego realizacja - tłumaczy sukces Andrzej Stępień, burmistrz miasta. - Nie wszystko na raz, ale powoli, drobnymi krokami. Najpierw drogi, potem baza turystyczna, a teraz nowa oczyszczalnia. Efekty widać gołym okiem, a turystów z roku na rok przybywa.
Swojej szansy do dziś szuka sąsiednie Sztutowo. Dotychczasowe władze nie potrafiły wykorzystać drzemiącego tu potencjału - choćby znanej miejscowości turystycznej Kąty Rybackie ani leżącego na terenie gminy rezerwatu kormoranów. Dopiero w ubiegłym roku powstała tu Lokalna Organizacja Turystyczna mająca zająć się skuteczną promocją regionu. - Niestety, kojarzymy się jedynie z obozem zagłady w Sztutowie i tym, że trzeba tędy przejechać, udając się do Krynicy - przyznaje ze smutkiem Iwona Tyburska, wójt gminy, która stanowisko objęła trzy lata temu w przedterminowych wyborach. - Dotychczas mieliśmy tu same kłótnie i zero jakichkolwiek inicjatyw.
Nawet Małysz nie pomoże
Podobnie jest na południu kraju. Piotr Tyrlik, wójt Węgierskiej Górki, pełniący swój urząd już ponad 10 lat, odebrał turystów tak znanym ośrodkom wypoczynkowym, jak Wisła i Ustroń. Wisła broni się jeszcze Małyszem i pałacykiem prezydenckim, ale to właśnie Węgierska Górka jest najchętniej odwiedzaną miejscowością w Beskidzie Żywieckim.
Burmistrz bez wizji nawet najprężniejsze miasto jest w stanie zamienić w zapyziałą dziurę. Dlatego w dobrych gminach zauważalna jest ciągłość władzy. Benedykciński, Kurek i Żukowski rządzą swoimi małymi ojczyznami od wielu lat. Znają każdy kamień i ulicę. Nie muszą odbudowywać utraconych szans i gonić tych, którzy uciekli do przodu. Oni po prostu wiedzą, że kto się nie rozwija, ten się cofa. A ilu mieszkańców gminy wie, z jakiego rozdania politycznego pochodzą? Według badań CBOS to już przestaje się liczyć. Prawie 60 proc. z nas zwraca uwagę na czyny, nie na przynależność partyjną. I coraz więcej Polaków rozumie, że dobrze zarządzanych wsi i miast byłoby zdecydowanie więcej, gdybyśmy na listach wyborczych pomijali karierowiczów, dla których praca w samorządzie to albo chwilowe zesłanie, albo trampolina do wielkiej politycznej kariery.
Tomasz Krzyżak