Ale jazda!
Sprzedaż aut w Europie spada. Rządy ogłaszają programy ratunkowe. W Polsce zmniejsza się import samochodów używanych, a sprzedaż nowych rośnie, bez pomocy państwa. Czyżbyśmy uodpornili się na kryzys?
Maciek w branży samochodowej siedzi od dawna. Zaczynał, jak wszyscy, od wyjazdów do Niemiec. Później była Belgia, Francja. Trzeba jeździć coraz dalej, bo w handlu używanymi samochodami jest ostra konkurencja, a ostatnio doszedł fatalny dla kupujących kurs euro. Do Niemiec jeździł jeszcze w 2002 r., zaczynał od samochodów powypadkowych. Kiedy w 2004 r., po wejściu do Unii, zaczął się boom na ściąganie, on miał już kontakty, umówionych właścicieli komisów, zaprzyjaźnione warsztaty samochodowe i lakierników.
Raz w tygodniu podjeżdżał pod miejscowy zakład mięsny. Zabierał pięciu, sześciu facetów z drugiej zmiany i jechali do Niemiec. Każdy musiał mieć prawo jazdy i być trzeźwy. Na miejscu już czekały samochody. Za przywózkę odpalał każdemu po 200 zł. Miesięcznie ściągał około 30 samochodów. Wtedy szło się na ilość i cenę. Klient nie wybrzydzał. Tak jak komunizm zelektryfikował polską wieś, tak on i jemu podobni ją zmotoryzowali. Golf pod każdym dachem. A jak nie Golf, to Opel, bo tanio na gaz da się przerobić. Na początku 2005 r. w jego rodzinnym 50-tysięcznym mieście było już ponad stu handlujących ściąganymi samochodami. Wśród nich dwóch, którzy wcześniej pracowali dla Maćka, choć starał się wybierać matołów, żeby nie wyhodować konkurencji. Ale ten biznes wtedy sam się kręcił.
Eldorado
Takich jak Maciek są tysiące. Żeby w ciągu roku sprowadzić ponad milion aut, potrzeba armii ludzi. Jedni mają zarejestrowane firmy, sprzęt transportowy i stałych klientów, inni dorabiają na boku ściągając samochody dla siebie, rodziny, znajomych. W cenie są marki niemieckie.
Adam Grzeszak, Juliusz Ćwieluch
Polityka