25 lat więzienia dla nauczycielki z Czarnej Białostockiej
Na 25 lat więzienia skazał dzisiaj białostocki sąd Mariolę Myszkiewicz - 39-letnią, byłą nauczycielkę za zabójstwo w Czarnej Białostockiej 11-letniego chłopca. Wyrok nie jest prawomocny. Prokurator i oskarżyciele posiłkowi żądali dla 39-letniej kobiety dożywocia. Uznali, że w tej sprawie nie ma żadnych okoliczności łagodzących. Wniosek poparli też rodzice zamordowanego chłopca. Ich zdaniem kobieta działała z chęci zemsty i wszystko dokładnie zaplanowała. Według biegłych sądowych i obrony, oskarżona działała w afekcie i w tamtej tragicznej chwili nie zdawała sobie sprawy z tego, co robi. Do tragedii doszło w kwietniu ubiegłego roku w szkole podstawowej w Czarnej Białostockiej (woj. podlaskie).
- Czy zauważyliśmy wysoki sądzie na tej sali choć cień skruchy ze strony oskarżonej, choć jedną łzę w jej oczach. Czy usłyszeliśmy: "Wybaczcie mi". Ja tego nie słyszałem i sąd również - uważali oskarżyciele.
Nie wiadomo publicznie, jakie zeznania złożyli rodzice zamordowanego chłopca i jego siostry, oraz co mówiła przed sądem oskarżona, bowiem ta część procesu została utajniona. Z wypowiedzi jej obrońcy wynika, że przyznała się do zbrodni, ale nie z chęci zemsty na ojcu Piotra.
wzburzenia emocjonalnego, czyli w tzw. afekcie. Biegły psychiatra powiedział, że Mariola Myszkiewicz nie zaplanowała zbrodni. Dopiero rozmowa z chłopcem w gabinecie lekarskim zdenerwowała ją do tego stopnia, że sięgnęła po nóż, który miała w plecaku. - Jej działaniem kierowała nagłość. Napięcie emocjonalne było tak silne, że wymykało się spod kontroli intelektualnej - mówił biegły. Chłopiec miał powiedzieć do niej "ty k...".
Obrońca Marioli Myszkiewicz podczas procesu chciał zmiany kwalifikacji prawnej jej czynu i przyjęcia, że działała w afekcie, co miałoby wpływ na wysokość kary. Sama nauczycielka w swych "ostatnich słowach" mówiła, że jest jej wstyd, iż zawiodła zaufanie matki, ale i dzieci w szkole, dla których miała być przykładem. - Proszę o zrozumienie i możliwie najniższy wymiar kary. Przepraszam - powiedziała na koniec.
Przypomnijmy: Do tragedii doszło ponad rok temu w gabinecie lekarskim w szkole podstawowej. 11-letni Piotr P. został ponad 30 razy ugodzony nożem introligatorskim. Wcześniej Mariola Myszkiewicz zwabiła go do gabinetu, prosząc inne dzieci, by wywołały go z lekcji. Dokładny przebieg zdarzeń w gabinecie nie jest znany. Wypływającą spod drzwi pomieszczenia krew zauważyły na przerwie dwie nauczycielki. Ich kolega, nauczyciel wychowania fizycznego siłą otworzył drzwi. Według większości zeznań, były przez Mariolę Myszkiewicz. przytrzymywane z drugiej strony.
Kobiecie udało się uciec ze szkoły. Zakrojone na szeroką skalę poszukiwania w Czarnej Białostockiej i okolicznych lasach nie przyniosły rezultatu. Policja dowiedziała się jednak, że Mariola Myszkiewicz jest w Markach pod Warszawą. Półtorej doby od zdarzenia właśnie tam ją zatrzymano. Dopiero w czasie procesu wyjaśniło się, że nauczycielka zadzwoniła do siostry, a ta nakłoniła ją, by oddała się w ręce policji. Mariola Myszkiewicz czekała na funkcjonariuszy w domu zakonnym w Markach.
Od razu po tragedii w doniesieniach prasowych pojawił się motyw osobisty zabójstwa. Mariola Myszkiewicz miała 4-letni romans z ojcem Piotra, zerwany przez mężczyznę kilka tygodni przed tragedią.
Według zeznań rodziny oskarżonej, zwłaszcza jej matki i starszej siostry, związek z żonatym, znanym w mieście przedsiębiorcą doprowadził Mariolę Myszkiewicz. do prób samobójczych. Matka oskarżonej mówiła, że od początku była przeciwna związkowi córki przede wszystkim dlatego, że mężczyzna miał dzieci. Mówiła o liście, który napisała do Jerzego P., w którym prosiła, by zdecydował się "czy ważna rodzina czy dziewczyna". Matka oskarżonej wspominała też o anonimowych telefonach i listach dotyczących jej córki, pogróżkach pod jej adresem (m.in. ze strony matki mężczyzny, z którym się spotykała), wybiciu szyb w jej mieszkaniu i obraźliwych napisach na drzwiach oraz przyblokowym śmietniku. - Ona bardzo kochała pana Jerzego - mówiła o swojej córce. Siostra Marioli Myszkiewicz podkreślała, że przed tragedią była ona w złym stanie psychicznym i powtarzała, że "musi wiedzieć, na czym stoi".
Przed aresztowaniem kobieta przez 15 lat pracowała tam jako nauczycielka nauczania początkowego.
RMF/PAP