Zadłużenie firmy od lipca wzrosło o prawie 90 milionów. Do tego dochodzą jeszcze liczone w dziesiątkach milionów złotych straty, wynikające z nadprodukcji i spadku sprzedaży nawozów. Czy firma z Polic podzieli los Stoczni Szczecińskiej? Wszystko właśnie na to wskazuje. Jeszcze w lipcu prezes Krzysztof Żyndul przedstawił mediom plan ratowania zakładu. Program miał przynieść same zyski i w końcu po latach nieudolnego - jak się głośno mówiło - urzędowania prawicowego szefa, Police, dzięki lewicowemu zarządowi, miały stać się szpicą polskiej przedsiębiorczości. Zlikwidowano zatem załodze bony żywnościowe, dopłaty na przewozy pracownicze, zaprzestano odprowadzania składek zbiorowych na życie i dostarczania wody na poszczególne wydziały. Po kilku miesiącach wdrażania planu ratowania zakładu, trudno mówić o sukcesie. Wręcz przeciwnie. Teraz zarząd postanowił wypowiedzieć układ zbiorowy załodze. Dzięki temu będzie można dowolnie zwalniać ludzi i dowolnie kroić ich zarobki. A trzeba dodać, że w Zakładach Chemicznych w Policach pracuje ponad 4 tysiące osób. Dlaczego taki krok? - Ekonomiczna sytuacja firmy nie jest najlepsza - niezbyt wyczerpująco tłumaczy rzecznik firmy Piotr Wachowicz. O kwocie zadłużenia zakładu mówić już nie chciał: - Nie mogę ujawnić tego typu informacji - mówi. Związki zawodowe nie chcą na razie komentować kolejnego pomysły zarządu na ratowanie zakładu. Czekają na oficjalne pismo w tej sprawie.