Tosia Mazur z kawiarni OSP Saska Kępa, która ten zwyczaj już wprowadziła, tłumaczy, że w całej akcji chodzi o to, by zafundować kawę komuś, kto nie ma na nią pieniędzy. - Przychodzi klient do kawiarni i kupuje dwie kawy - mówi Tosia Mazur. - Jedną zabiera, drugą barista zawiesza, odnotowując ją na tablicy. Gdy przyjdzie człowiek, który nie może pozwolić sobie na filiżankę "małej czarnej", może skorzystać z tej, którą ktoś zawiesił - wyjaśnia prowadząca kawiarnię. Choć z pozoru wygląda na to, że zwyczaj fundowania kaw szybko się przyjmie, to socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego Filip Piotrowski nie pozostawia złudzeń. - To dlatego, że na Półwyspie Apenińskim jest inna kultura picia kawy. Jeżeli człowiek nie może pójść na kawę ,to automatycznie jest wykluczany społecznie. Ma problemy ze znalezieniem pracy, jest mu trudniej zaistnieć społecznie - przekonuje socjolog. W Polsce nie ma zwyczaju wychodzenia na kawę, dlatego zdaniem socjologa cała akcja może mieć jedynie wymiar zabawy. - To będzie krótkotrwały trend - dodaje Piotrowski . Przeciwnicy "zawieszonej kawy" uważają, że potrzebującym można pomóc w bardziej przemyślany sposób. Dlatego psycholog z Wyższej Szkoły Psychologii Społecznej Aneta Bartnicka-Michalska całą akcję uważa za "tendencyjną". Jej zdaniem, włoski zwyczaj ogranicza mnóstwo osób, które mogłyby skorzystać z realnej pomocy. - Polska ma inne zwyczaje i inne potrzeby - tłumaczy Bartnicka-Michalska. Podobnego zdania jest część warszawiaków.