Udało się. Dochodzi 7 rano. Po 8 dniach w piekle wreszcie jestem w autobusie. Na szczęście bilet na trasę z Port-au-Prince do Santo Domingo w Dominikanie zacząłem organizować już wcześniej. Sprawdziły się przeczucia, że dostanie się do niego tak z marszu może być trudne. Pomogła młoda Haitanka, która dostrzegła mnie w tłumie oczekujących ludzi pod dworcem. A dokładnie w miejscu, gdzie urządzono dworzec. Studiowała w Anglii, wróciła do Haiti, żeby pomagać w kraju po trzęsieniu ziemi. To było miłe usłyszeć od niej, że dziennikarzy traktują jak VIP-ów, bo konsekwencją ich pracy jest pomoc świata dla ofiar tragedii. Za kilkanaście dolarów dostałem bilet, który upoważniał mnie do wejścia do autobusu w dniu, w którym sam zdecyduję. Dziś o świcie spakowałem namiot i opuściłem teren Villi Creol, wielką sypialnię i centrum prasowe w jednym. Sposób na wyjazd z piekła Jeszcze chwilę temu wydawało się, że nawet ten bilet nie pomoże, taki tu tłum chętnych do wyjazdu. Większość osób to Haitańczycy, którzy chcą stąd uciec, mimo że granica z Dominikaną jest zamknięta. W tłumie są dzieci; bagaże wyglądają często jak dorobek życia. Z lotniska szanse na wylot są raczej marne. Podobno jest sposób. Trzeba wysłać maila do specjalnej sekcji Organizacji Narodów Zjednoczonych. Śmigłowce albo samoloty z emblematem UN latają na trasie Port-au-Prince - Santo Domingo. Mówi się tu, że mogą zabrać dziennikarzy. Problem w tym, że nie doczekałem się na odpowiedź mailową. Widząc, jakie tam są tłumy, zrezygnowałem z ewakuacji drogą powietrzną. Setki osób godzinami oczekują tu na jakiś lot. Oczywiście pierwszeństwo mają transporty z pomocą. Bez przerwy trwa też transport najbardziej chorych, np. do USA. Wczoraj pomoc wstrzymano, bo amerykańskie szpitale odmawiają przyjęć. To może być wyrok śmierci dla wielu ofiar trzęsienia. Na płycie lotniska też spore grupy haitańskich dzieci, czekających na transport pod opieką osób w żółtych koszulkach opatrzonych krzyżem z napisem "Scientology Volunteer Minister". To amerykańska organizacja, która przeprowadza tu kontrowersyjne tzw. szybkie adopcje. Howard Lafranchi z "The Christian Science Monitor", który miał namiot rozbity obok mnie, uważa, że będzie z tego wielka awantura. Dramat na Haiti. Zobacz nasz raport specjalny Sytuacja na Haiti. Galeria. UWAGA! DRASTYCZNE Znowu zapach śmierci Jeszcze nie ruszyliśmy, choć autobus jest już załadowany. To przykre uczucie: ja już w wygodnym fotelu, a na zewnątrz ci, którym dzisiaj nie udało się dostać do autokaru. Będą tak próbować przez kolejne dni. Z Villi Creol szedłem tu z plecakiem na piechotę. Nie było daleko, więc tym razem nie skorzystałem z oferty motocyklistów. Kilkadziesiąt metrów przed "dworcem" natknąłem się na grupę ludzi stojących przed zawalonym budynkiem. Natrętna intensywność słodko-kwaśnego zapachu wskazywała, czym są tak zainteresowani. Tuż obok zmiażdżonego samochodu ludzkie zwłoki, przyciśnięte wielkim zbrojonym stropem. Ten człowiek nie miał żadnych szans. Na zewnątrz widać jego ramię. Ciało jest w stanie rozkładu - jedno z tych, których, choć doskonale widoczne, nie sposób wyciągnąć bez ciężkiego sprzętu. W niektórych rejonach miasta pracują już koparki. Pojawiły się jednak nie przy zwykłych domach. Najczęściej obok siedzib firm - zawalonych biurowców. To widać po tym, co leży w gruzach. Tuż przy pracującej łyżce grupa chłopaków czeka na to, co pojawi się po ściągnięciu przez nią kolejnej warstwy betonu. Operator nie zwraca na nich uwagi, choć w każdej chwili może tu dojść do wypadku. Chłopcy z chustkami na twarzach walczą też między sobą o to, kto dopadnie pierwszy atrakcyjnego skarbu. Potem sprzedadzą go pewnie na targu. Ameryka dla wybranych Już jedziemy, choć trudno do końca to tak nazwać. Ruch jest tak wielki, że przejazd przez miasto może potrwać kilka godzin. Tworzą się gigantyczne korki, spotęgowane przejazdem kolumny samochodów wojskowych. To Brazylijczycy. Prócz Amerykanów są w Port-au-Prince żołnierze z innych krajów, najwięcej z sąsiednich państw. Tylko Kubańczyków nie spotkałem. Wojsko robi tu dobrą robotę. Wielokrotnie widziałem, jak miejscowi policjanci nie radzili sobie z ulicznymi problemami. Pojawienie się wojskowych mundurów, a zwłaszcza broni, z którą paradowali, budzi respekt. Tak było, gdy ludzie plądrowali sklepy. Strzegli magazynów z darami, szpitali i punktów medycznych. Mijamy amerykańską ambasadę. Pełno tu żołnierzy. Po drugiej stronie jezdni znowu tłumy ludzi. Byłem tu kilka dni temu i rozmawiałem z nimi. Stoją z nadzieją na wyjazd do Stanów. Kobieta z dwójką dzieci koczuje tu już od trzech dni. Straciła wszystko, dom leży w gruzach. Wygląda na zdeterminowaną. Ma na Florydzie rodzinę. Chce przekonać władze konsularne, że tam się nimi zaopiekują. Chodzi jej o przyszłość dzieci, sama jest skłonna zostać. Ból, strach, ciemność i pragnienie Znowu korek, kierowca wciska klakson, jakby to mogło coś pomóc. Zresztą trąbią tu wszyscy na wszystkich. W autokarze pracuje klimatyzacja, więc nie jest źle. Na kolanie trzymam mały notatnik i piszę. Zatopiony w myślach i wspomnieniach z ostatnich dni, należę chyba do nielicznych pasażerów, którym ten korek nie bardzo przeszkadza. Dziś ONZ podała, że kończy akcję ratunkową, że przestają szukać żywych ludzi. To nie jest dobra wiadomość. Jeszcze wczoraj udało się odnaleźć żywą małą dziewczynkę. Łażąc po gruzowiskach, kilkakrotnie natknąłem się na pękniętą rurę, z której ciekła woda i znikała gdzieś w szczelinach. Jeśli tam, pod gruzami, ktoś się do niej dogrzebał, może ciągle żyć. Pytanie, jak długo przetrwa bez jedzenia? Będąc w szpitalu polowym na lotnisku, rozmawiałem z ludźmi, którzy na pomoc czekali kilka dni. Powtarzającymi się słowami był ból, strach, ciemność, wreszcie pragnienie. W szpitalu rozmawiałem z lekarzem ze szpitala uniwersyteckiego w Miami. Opowiadał mi o swoich przeżyciach. Od niego dowiedziałem się, że jedna z haitańskich sieci komórkowych uruchomiła po zniszczeniach swoje przekaźniki. Do adresatów zaczęły docierać sms-y wysłane nawet kilka dni wcześniej. Wiele z nich pochodziło od ludzi spod gruzów. Pokazywał treść, którą spisał z komórki swojej pacjentki. Mąż pisał do niej, że nie zdążył uciec, ale żyje, czeka na pomoc i bardzo ją kocha. Niestety, gdy sms do niej dotarł, on pewnie już nie żył.