Tysiące osób uciekło przed wulkanem
Tysiące mieszkańców gęsto zaludnionego obszaru u podnóża groźnego wulkanu Kelud na indonezyjskiej wyspie Jawa posłuchało wezwań władz i opuściło własne domy, spędzając całą noc z wtorku na środę w miasteczkach namiotowych i tymczasowych schronieniach w obawie, że w każdej chwili może dojść do wybuchu.
Mimo, że Kelud uważany jest za jeden z najbardziej śmiercionośnych wulkanów Jawy i całej Indonezji, niektórzy ze 100 tysięcy mieszkańców jego zboczy i bezpośredniego podnóża nie posłuchali jednak ogłoszonego we wtorek przez Krajową Agencję Zarządzania Kryzysowego i Walki z Klęskami Żywiołowymi nakazu i pozostali w domach.
Nakaz ewakuacji objął cała strefę w promieniu 10 km od krateru liczącego 1731 metrów wysokości góry, położonej w jednym z najgęściej zaludnionych regionów Indonezji, o ok. 90 km na południowy zachód od Surabaji, drugiego pod względem wielkości miasta 200-milionowego kraju.
- Wulkan zmusił nas do ogłoszenia alarmu najwyższego stopnia. Zalecam ludności pozostanie w miejscu schronienia i zachowanie cierpliwości - powiedział Surono, szef Indonezyjskiego Centrum Wulkanologii i Zagrożeń Geologicznych.
- Dziś rano wykryliśmy jedynie 50 wstrząsów wulkanicznych, gdy tymczasem wczoraj było ich ok. 300-500. Nie damy się jednak zwieść Górze Kelud - powiedział Surono, najwybitniejszy indonezyjski wulkanolog, który jak wielu swych rodaków używa tylko nazwiska.
Przypomniał, że przed wybuchem wulkanu Kelud w 1990 roku, kiedy to zginęło co najmniej 30 osób, doliczono się 327 wstrząsów wulkanicznych. W wyniku jednej z jego wcześniejszych erupcji, w 1919 roku, poniosło śmierć aż 5000 mieszkańcow gęsto zaludnionego ze względu na niezwykłą żyzność regionu.
INTERIA.PL/PAP