Sprawa Edwarda Snowdena pokazała straszną rzecz
Tak więc lotniskowe męki Snowdena się (czasowo) skończyły, Rosjanie po ponad miesiącu grillowania go w poczekalni (kto jak kto, ale Rosjanie tworzenie urzędowych dolegliwości opanowali do perfekcji) wpuścili go w końcu do swojego kraju. Skruszonego, zmordowanego i zapewne śmiertelnie wystraszonego. I, być może, złamanego przez rosyjskie służby, bo jakoś trudno uwierzyć, by Rosjanie uszanowali jego decyzję o tym, że nie zdradzi nikomu żadnych amerykańskich sekretów poza tymi, które sam chciałby zdradzić. Teraz będzie mógł żyć w Rosji przez rok. Po którym cały urzędniczy rosyjski kabaret może zacząć się raz jeszcze.
Bo Snowden, walcząc o jawność i prawa obywatelskie w Stanach Zjednoczonych, wylądował w krajach, które prawa obywatelskie mają w o wiele większym poważaniu, niż Waszyngton - czyli w Chinach i w Rosji.
Sprawa Snowdena udowadnia pewną banalną prawdę: dla USA nie ma alternatywy. Wobec USA my, Europejczycy, jesteśmy bezradni. Żadne europejskie państwo (w tym Polska i jej szef MSZ Radosław "daliśmy odpór Snowdenowi, tak, tak, tak") nie zgodziło się na przyjęcie byłego współpracownika amerykańskich służb. Choć doskonale wiedzieli, że to Snowden i jego rewelacje a nie system inwigilacji PRISM jest zgodny z duchem zachodnich ideałów i wartości.
Wobec USA bezradny jest nawet Barack Obama, który osobiście - nie wątpię - rozumie stanowisko Snowdena, i jako amerykańska wersja "lewaka" nawet, być może, się z nim zgadza.
Po prostu, jak to mówił Zagłoba do Heleny, która nie chciała mu zaufać, mimo, że był jedyną osobą w okolicy mogącą udzielić jej pomocy - "masz co lepszego"? Powiedzieć, że na świecie nie ma państwa potężniejszego od USA to, oczywiście, banał. Ale na horyzoncie nie ma też żadnej sensownej alternatywy. Bo co jest taką alternatywą? O wiele bardziej zamordystyczne Chiny, w których jakość życia i wolności jest nieporównanie mniejszy, niż w USA? Którykolwiek z krajów BRICS? Całe BRICS do kupy? Kraje islamu?
Europa, sama rozbita i niepozbierana, w kryzysie, wie doskonale, że utrata parasola ochronnego w postaci sojuszu militarnego i gospodarczego z USA to dramat, bo - po prostu - nie ma go na co zamienić, a Europa saute jest na samotne funkcjonowanie niegotowa i za słaba. Dlatego, poza obrażonymi burknięciami, UE zingnorowała doniesienia o inwigilacji Europejczyków przez Amerykanów. Zresztą, zerwanie sojuszu euroamerykańskiego jest po prostu nie do wyobrażenia, również dla USA - przecież Europa do kulturowa baza Waszyngtonu, najważniejszy, mimo wszystko, sojusznik na świecie. Samotnemu Waszyngtonowi o wiele trudniej byłoby zachować swoje wartości i ideały w świecie, w którym nie byłoby stymulującej go do tego Europy.
Pozostaje się więc cieszyć, że Ameryka jest - mimo wszystko - krajem cywilizowanym.
Najgorsze jest jednak to, że USA nie można kontrolować. Że pozostaje wierzyć w ich dobrą wolę i w to, że od nowinek technicznych pozwalających kontrolować każdego wszędzie i - być może niedługo - zabić wszędzie każdego - nie przewróci im się w głowach. I że nie zaczną odchodzić od demokratycznych ideałów sfrustrowani, na przykład, rosnącą potęgą Chin. Czy jakiegokolwiek innego państwa bądź bloku państw, które będzie umacniało swą siłę gospodarczą i militarną, lekce sobie ważąc prawa człowieka i inne tego typu fanaberie.