Obama: "Kadafi musi odejść. Mamy cały wachlarz narzędzi"
Nie ma sprzeczności między określeniem celu interwencji wojskowej w Libii jako ograniczonego do ochrony ludności cywilnej, a deklaracjami, że Muammar "Kadafi musi odejść" - przekonywał w poniedziałek prezydent USA Barack Obama.
Prezydent pośrednio odpowiadał na krytykę swego rządu, że cele operacji w Libii są niejasne i nie wiadomo czy chodzi o obalenie Kadafiego, czy tylko o obronę cywilów przed masakrą.
Na konferencji prasowej w Chile, na której wystąpił z prezydentem tego kraju Miguelem Juanem Sebastianem Pinerą, Obama sugerował, że USA nadal dążą do usunięcia libijskiego dyktatora, chociaż niekoniecznie w drodze obecnej operacji militarnej.
"Jest bardzo łatwo pogodzić naszą akcję wojskową z deklarowaną polityką. Akcję wojskową podjęto w celu wsparcia międzynarodowego mandatu Rady Bezpieczeństwa ONZ, który skupia się na zagrożeniu humanitarnym, które pułkownik Kadafi stwarza dla swego narodu. Powiedział on, że nie będzie litości dla mieszkańców Begazi" - powiedział prezydent USA.
"Oświadczyłem również" - kontynuował Obama - "że Kadafi musi odejść. Mamy cały szeroki wachlarz narzędzi, poza wysiłkami wojskowymi, aby poprzeć ten kurs polityki".
Przypomniał tu sankcje zastosowane przeciw reżimowi Kadafiego - jednostronne amerykańskie, oraz poparcie USA dla sankcji międzynarodowych.
"Zamroziliśmy aktywa, które Kadafi mógłby użyć na zakup broni albo wynajęcie najemników, których skierowałby przeciw libijskiemu narodowi" - powiedział Obama.
"A zatem wprowadzamy w życie różne posunięcia, które stworzyły międzynarodowy konsens na rzecz izolacji Kadafiego. Ale jeśli chodzi o akcję wojskową, robimy to dla poparcia rezolucji ONZ, która mówi o wysiłku humanitarnym i będziemy trzymali się tego mandatu" - podkreślił.
Prezydent zapowiedział też, że po początkowej fazie militarnej operacji libijskiej, w czasie której utworzono strefę zakazu lotów, która "ogranicza Kadafiemu możliwość zagrażania wielkim skupiskom ludności, jak Bengazi", nastąpi przejście do dalszej fazy, "w której mamy cały szereg partnerów koalicyjnych, Europejczyków i państw członków Ligi Arabskiej".
Nieoficjalnie Waszyngton informuje, że chodzi tu o przekazanie przez USA dowództwa operacji w ręce NATO, choć prezydent wprost tego nie powiedział. Obama podkreślił, że w międzynarodowej koalicji Stany Zjednoczone są tylko "jednym z wielu partnerów", pilnujących przestrzegania zakazu lotów nad Libią.
"W przeszłości Stany Zjednoczone działały jednostronnie, samodzielnie, albo nie miały pełnego międzynarodowego poparcia, i w rezultacie nasze wojska ponosiły cały ciężar (podejmowanej akcji)" - zaznaczył.
Zapewnił, że USA i kraje europejskie mają pełne poparcie krajów Ligi Arabskiej w operacji libijskiej. "Będą one jak najbardziej uczestniczyły w tej misji" - powiedział.
Już po rozpoczęciu bombardowań, kraje Ligi, które same wzywały wcześniej do wprowadzenia strefy zakazu lotów, protestowały, że interwencja wykracza poza mandat ONZ.
Obama powiedział, że USA będą teraz "monitorowały i oceniały sytuację w Libii", sugerując, że w zależności od jej rozwoju podejmą dalsze kroki.
Zapytany kiedy nastąpi wspomniany przez niego transfer operacji i czy USA przekaże dowództwo NATO, prezydent odpowiedział, że zależy to od oceny sytuacji na froncie przez dowódców wojskowych.
"Oczekujemy, że transfer nastąpi w ciągu dni, nie tygodni" - powiedział. "NATO będzie zaangażowane w funkcje koordynacyjne z powodu niezwykłych możliwości tego sojuszu" - dodał Obama.
Z Waszyngtonu Tomasz Zalewski
INTERIA.PL/PAP