Kolejnych jedenastu Polaków wróciło z Libii
11 Polaków ewakuowanych z Libii samolotem wysłanym przez rząd Ukrainy, wróciło do kraju. Podkreślają, że ewakuacja była dobrze przygotowana.
Samolot z Kijowa z wracającymi z Libii Polakami wylądował na lotnisku w Warszawie po godz. 15.
- Nie wiem, kiedy się tam wszystko uspokoi. Aktualną sytuację w Libii można nazwać rewolucją, jak w ZSRR. W ostatnim czasie wielokrotnie odczuwałem zagrożenie życia. Najtrudniej było się dostać na lotnisko w Trypolisie, później nie było żadnych problemów. MSZ bardzo dobrze przygotowało nasz powrót. Poczuliśmy opiekę państwa polskiego. Ukraińska strona też bardzo pomogła. Bez tej pomocy nie wrócilibyśmy - mówił pracujący 22 lata w Libii Piotr Różycki.
Również jeden z Polaków pracujących na stałe w Libii inżynier Jerzy Stępień dziękował polskiemu MSZ oraz władzom Ukrainy, za okazaną pomoc. - Gdyby nie ta pomoc, ciężko byłoby wrócić do kraju - podkreślił.
Stępień mówiąc o sytuacji w Libii, stwierdził, że od 13 lat, odkąd pracował w tym kraju, "czegoś takiego nie widział". - Jest ogólny bałagan, nie wiadomo, kto jest za Kadafim, a kto przeciw. Zauważyłem, że w rejonie Trypolitanii przeważają zwolennicy Kadafiego. Rewolucjoniści to głównie młodzi ludzie, którzy nie wiedzą do końca, o co walczą. Nie domagają się pracy, jak np. w Tunezji czy Egipcie. Domagają się demokracji, chociaż nie wiedzą, co to znaczy. Dla tych 15, 16 letnich chłopców ta tragiczna sytuacja to zabawa. W której niestety używa się broni i giną ludzie - podkreślił.
Pytany, czy czuł zagrożenie przebywając w Libii powiedział: "Praktycznie cały czas było groźnie, ponieważ bardzo łatwo sprowokować demonstrujących, wystarczy złe spojrzenie i strzelają".
Stępień relacjonował również, jak wyglądał powrót Polaków z Libii. - Na lotnisko (w Trypolisie) jechaliśmy bocznymi drogami. Cały czas przesiadaliśmy się do innych samochodów, byliśmy kontrolowani. Było to spore utrudnienie, ponieważ mieliśmy kupę bagaży. Po przybyciu na lotnisko - horror. Przed terminalem dzień i noc koczują tłumy ludzi. Pod kocami, nie zważając na deszcz i wiatr. Jak oni wytrzymują - nie mam pojęcia. Na Ukrainę dolecieliśmy samolotem transportowym, podobnym do CASY - dodał.
- Zostałem okradziony i w tej chwili mam przy sobie cały dobytek. Wiem, że niektórzy Polacy też zostali napadnięci, zabrano im paszporty, pieniądze - podkreślił Stępień.
Jedna z Polek, która wróciła z Libii, powiedziała, że najtrudniejsze w ewakuacji było dotarcie do lotniska. - To, że dojechaliśmy, było cudem, pomógł nam Bóg. Po prostu poprosiłam jakiegoś Libijczyka, żeby mnie odwiózł. Później już się nami zaopiekowano - podkreśliła. Dodała, że mąż - Egipcjanin - nadal pozostaje w Libii.
- Pieniądze, które zbierałam przez dwa lata, najprawdopodobniej przepadły, ponieważ bank odmówił mi wymiany na dolary - zaznaczyła.
INTERIA.PL/PAP