Birmańskie władze utrzymują, że w czasie fali wystąpień na początku miesiąca, w Rangunie zginęło 10 osób, w tym dwóch cudzoziemców, a ponad 200 ludzi odniosło obrażenia. Zdaniem opozycji, liczby te są o wiele wyższe. Prowadzona przez dysydentów birmańskich i działająca w Norwegii radiostacja Demokratyczny Głos Birmy podała, że aresztowano z pewnością ponad sześć tysięcy osób, wśród których znaczną część stanowią mnisi buddyjscy. Dysydenci birmańscy cytują relacje uczestników wydarzeń, bitych i nękanych przez siły bezpieczeństwa w czasie zatrzymania, a także następnie w areszcie czy w sali przesłuchań. Wymieniono przykład 48-letniego mężczyzny o nazwisku U Than Aung, pobitego w czasie przesłuchania tak ciężko, że zmarł w kilka godzin później z powodu wewnętrznych obrażeń. Nie udzielono mu żadnej pomocy medycznej - opowiadał jeden ze świadków. Agencje, które przedstawiły oskarżenia dysydenckiej rozgłośni, zastrzegają jednak, iż informacje te nie zostały potwierdzone przez niezależne źródła. W Birmie, głównie w Rangunie, przez prawie dwa tygodnie trwały masowe protesty. Demonstranci, wśród nich mnisi buddyjscy, domagali się powrotu demokracji w kraju rządzonym od 45 lat przez juntę. Władze wojskowe stłumiły te wystąpienia siłą.