Nie ma nadziei, że ktoś przeżył katastrofę. Tu-154 ze 160 pasażerami i 10-osobową załogą (według innych źródeł załoga liczyła 11 osób) rozbił się we wtorek 45 kilometrów na północ od Doniecka na wschodzie Ukrainy. Na pokładzie było 45 dzieci wracających z wakacji przed początkiem roku szkolnego. Większość pozostałych pasażerów to ich rodziny. Wśród ofiar katastrofy samolotu są obywatele Holandii. W Konsulacie Generalnym RP w Petersburgu powiedziano PAP, że nie ma informacji, by na pokładzie tego samolotu byli Polacy. O godzinie 14.37 czasu warszawskiego samolot nadał sygnał SOS, a cztery minuty później zniknął z ekranu radaru. Ministerstwo ds. Sytuacji Nadzwyczajnych poinformowało, że wszystkie osoby na pokładzie samolotu zginęły. Rosyjska agencja Interfax donosi o znalezieniu już 30 ciał w miejscowości Sucha Bałka, gdzie doszło do katastrofy. Rosjanie mówią, że w miejscu katastrofy na ziemi nie doszło do żadnych zniszczeń. Rzeczniczka rosyjskiego Ministerstwa ds. Sytuacji Nadzwyczajnych Irina Andrianowa wykluczyła , by przyczyną katastrofy był akt terroryzmu. - Samolot został najprawdopodobniej trafiony przez piorun - powiedziała. Samolot znajdował się w rejonie silnych turbulencji. Gdy zwiększał wysokość, aby wyminąć chmurę burzową, na wysokości 10 tys. metrów na pokładzie wybuchł pożar. Załoga podjęła wówczas decyzję o awaryjnym lądowaniu. Podwozie jednak się nie wysunęło i samolot lądował "na brzuchu" - takie informacje podaje ukraińska strona. Tymczasem Andrianowa mówi, że maszyna zapaliła się już na ziemi. Samolot leciał z południa Rosji, z miasta Anapa nad Morzem Czarnym (rosyjski Kraj Krasnodarski) do Petersburga. Maszyna należała do linii lotniczych Pulkovo. Samolot nadal płonie. W gaszeniu ognia uczestniczy 60 strażaków. Rządowy Il-76 z ratownikami na pokładzie udaje się w rejon katastrofy.