Żubr Mieszko: Autografy też były
Nie byłem przygotowany tak, jak cheerleaderki. Dominowała wielka improwizacja - przyznał Korneliusz Oleś, który wraz z Michałem Biechowskim zamiennie wciela się rolę żubra Mieszka, i jako maskotka mistrzostw Europy koszykarzy zabawiał publiczność w bydgoskiej hali Łuczniczka.
Białe buty rozmiar co najmniej 50, flanelowy, włochaty strój zakończony rękawicami, olbrzymie koszulka i spodenki z numerem 09 oraz wielka głowa z dwoma różkami - taki strój zakładali dwaj 19-latkowie z Bydgoszczy przez trzy dni podczas meczów drugiej rundy EuroBasketu.
- Niestety mieliśmy tylko jeden taki strój, więc musieliśmy się często przebierać. Poza tym maska na głowę była dość ciężka, a materiał nie przepuszczał powietrza. Pociliśmy się nie mniej niż koszykarze na parkiecie - powiedział Oleś. Problemy sprawiała również ograniczona widoczność. - Z patrzeniem przed siebie nie mieliśmy problemów, ale patrzeć na boki i pod nogi nie było łatwo - dodał.
Podobnie jak kolega, nie żałuje jednak decyzji o wcieleniu się w rolę Mieszka. - Było sympatycznie. Kibice przybijali "piątki", chcieli sobie zrobić zdjęcia, rozdaliśmy też trochę autografów. Dzięki znajomości języka angielskiego zamieniłem kilka zdań z koszykarzami - przyznał jeden z bydgoskich Mieszków.
Żubr pojawiał się na parkiecie głównie podczas przerw w grze. - Staraliśmy się naśladować cheerleaderki i bawić się razem z nimi, ale wychodziła głównie parodia ich ruchów, bo gracja nie była naszą mocną stroną. Zresztą one były niesamowicie przygotowane, a u nas dominowała wielka improziwacja. Pomysły rodziły się w trakcie "występów" - wyjaśnił Korneliszu Oleś.
INTERIA.PL/PAP